Tajemnicze skrzynki z Sewernego- TAWS i FSM
Od przeszło 20 miesięcy z wiadomych, tragicznych powodów narodziły nam się tłumy specjalistów od latania, a przynajmniej co drugi z nich zna się także na konstrukcji samolotu. I to nierzadko lepiej, niż na konstrukcji cepa. Szczególnie dobrze znamy się na tupolewach, bo wiadomo, ruskie badziewie i zrobione chyba z kryształu - rozpada się toto na tysiące drobnych odłamków od zahaczenia o byle brzozę podczas lądowania.
Ale
dość sarkazmu. Faktem jest, że od przeszło 20 miesięcy zarzucani
jesteśmy fachową terminologią dotyczącą naszej narodowej
tragedii z 10 Kwietnia. Nikt się nie wysila, żeby nam cokolwiek z
tego wytłumaczyć. Ten fachowy żargon ma na celu jedynie stworzyć
zasłoną dymną z pozornych działań i pozorowanych dywagacji. I
chociaż temat jest prawie wyczerpany, bo niedługo stanie pomnik,
uroczyście zostaną złożone wieńce i będzie pozamiatane, to
jednak, zgodnie z dewizą „lepiej późno, niż wcale”, warto
raz dobrze przyjrzeć się temu, o co na przykład z tymi całymi
sławnymi amerykańskimi ekspertyzami komputerów pokładowych
TAWS/FMS chodzi.
Dla
przypomnienia: na oślej łączce na rubieżach lotniska wojskowego
Sewerny, położonego niedaleko od centrum Smoleńska zarzuconej
zardzewiałym złomem samolotowym, znaleziono 10 kwietnia 2010 r.
wieczorem czerwony żakiet śp. Grażyny Gęsickiej, który, obok
listy ofiar i ciał śp. Prezydenta i marszałka Putry, stał się
dowodem na to, że tam właśnie wydarzyła się 14 godzin wcześniej
tragedia. Podobno kilka osób ów żakiet w nocy widziało, w tym
poseł Max Kraczkowski. Co ciekawe, nie zauważył go 14 godzin
wcześniej, rano, ani pan montażysta-operator Wiśniewski, ani pan
kierowca Kwaśniewski, ani jego pasażer, pan ambasador Bahr, ani pan
Stachelski, ani pan minister Sasin, ani pan Kwiatkowski, ani pan
Wierzchowski, ani w ogóle nikt. Ba! Nikt nie zauważył kokpitu
tutki, a ten „drobiazg” naprawdą trudno przeoczyć.
Tym
bardziej nie dziwota, że nikt nie zauważył walających się w
błocie komputerów pokładowych, czyli systemu wczesnego ostrzegania
TAWS oraz komputera FMS (Flight Management System), które w obecnej
dobie są zaraz po silniku najważniejszymi urządzeniami każdego
samolotu od Cesny poczynając i dzięki nim podobno nawet ja po
jednej próbie i to z zamkniętymi oczami potrafiłabym wystartować
z Okęcia i wylądować w Smoleńsku.
Pan
montażysta-operator Wiśniewski, który był pierwszy z kamerą na
miejscu tragedii, znalazł co prawda od razu czarne skrzynki w
pomarańczowej kapsule, co wyglądało bardzo filmowo, ale komputery
znalazł nie wiedzieć kiedy zdaje się Spec-Naz. Albo straż
pożarna. No, chyba że sprawne sanitariuszki w wolnej chwili.
W
każdym razie bezcenne komputery produkcji amerykańskiej znalazły
się od razu we właściwych rękach i po zaledwie dwóch tygodniach
leżenia – jak chcemy wierzyć -w zamkniętym na cztery spusty
sejfie w Moskwie, zostały przesłane pocztą dyplomatyczną do USA,
do producenta czyli Universal Avionics. Faktem jest, że JAKO JEDYNY
DOWOD, jeśli nie liczyć ciał naszych Ofiar w zalutowanych
trumnach, opuściły one Rosję i znalazły się w USA, w rękach
ekspertów. Reszta dowodów nadal jest aresztowana w Rosji i nawet
zapis czarnych skrzynek otrzymaliśmy z 10-minutowym bonusem w
postaci kopii.
Jak
zatem mógł minister Szojgu do tego dopuścić, by komputery
pokładowe badał kto inny?
Moje
głębokie i postępujące przeświadczenie
o spiskowej praktyce dziejów kazało mi spytać paru fachowców z
naszej strony, czy aby owe "zapisy" z TAWS od początku
nie miały być uwiarygodnione przez amerykańskich przyjaciół?
Wygląda bowiem na to, że tak to zaplanował MAK, a wiary-godni i
poczciwego serca Polacy łatwo uwierzyli w "badania i
ekspertyzę" w Redmond.
Tymczasem,
ujmując to najkrócej w punktach, fakty są następujące:
- Amerykańska NTSB (National Transportation Safety Board) nie wykonywała żadnych badań, bo nie ma takiego prawa. Badania wykonywał MAK, wszystkie od A do Z.
- MAK zwrócił się o pomoc prawną do strony konwencji ICAO (International Civil Aviation Organization)- NTSB w badaniu skrzynki FMS i TAWS wyprodukowanej przez firmę amerykańską, czyli z jurysdykcji NTSB wykazując tym samym nadprogramową dobrą wolę.
- NTSB w ramach pomocy przekazał materiały do Redmond, a otrzymane wyniki przekazał do MAK. Fachowcy w Redmond odczytali zamówione wybrane dane i zwizualizowali je na papierze. Nic ponadto. Nie wypowiadali się na tematy wiarygodności lub integralności tych danych, bo nie byli o to pytani.
- MAK na mocy konwencji ICAO przekazał swój raport ze śledztwa z odczytami z Redmond do publikacji w NTSB.
- NTSB opublikowała raport MAK z zaznaczeniem autorstwa MAK. Widnieje tam do dziś godzina zdarzenia 8.56!
- NTSB i w ogóle Amerykanie nie mogli i nie wykonali niczego w tej sprawie, poza rolą skrzynki pocztowej, zatem nie mogli nic z własnej inicjatywy badać, ogłaszać, publikować, ponad to, co zostało zlecone przez Rosjan. Nie są oni bowiem prawnie zainteresowaną stroną w tej sprawie. Wszystko, co mogli, to spełnić czyjeś prośby na mocy umów międzynarodowych.
Redmond
wykonało zleconą przez NTSB ekpertyzę
skrzynek
otrzymanych
z Moskwy, w zakresie wskazanym przez Moskwę. Nie musieli wykonać
tego na
zlecenie
MAK wprost, a na polecenie NTSB musieli wykonać to,o co poproszono i
w ścisłym zakresie tylko to, o co poproszono. (tutaj link-klik) Taki mówi konwencja
o współpracy. Czyli powtórzmy jeszcze raz: NTSB
poleca odczytać skrzynki i dokonać ich zapisu na osi czasu z
wizualizacją w postaci wykresu i zrzutem danych w np. .xls (Excel) I
to Redmond wykonuje. Nic ponadto. Nie
może wyrażać opinii o prawidłowości danych, albo o stanie
skrzynki, jeśli nie jest o to proszona. MAK mógł wysłać
rozbebeszone pudełko z podmienionymi częściami i poprosić o
odczyt. Redmond wykonuje. I koniec! Choć byłoby nawet oczywiste, że
to fałszerstwo, nie mogą nic o tym mówić, bo o to nie pyta urząd
NTSB. To jest jasne jak słońce dla każdego, kto jest obeznany z
procedurami administracyjnymi dobrze funkcjonujących organizacji.
- 7. Według prawa międzynarodowego stronami do tego zdarzenia są rządy PL i RU, które na mocy umowy Tuska z Putinem przekazały do badania MAK okolicznosci katastrofy. To umocowanie jest jasno przez MAK wykazane i opublikowane na stronie NTSB - proszę sprawdzić (tu link) Stronami są rządy PL i RU. Zresztą to oczywiste, bo mówi o tym prawo międzynarodowe, prawo lotnicze, konwencja chicagowska i konwencja ICAO. Wszystkie zgodnie stwierdzają, że samoloty państwowe (state aviation) należą do wyłącznej kompetencji właściwych rządów - właściciela samolotu i terenu zdarzenia. Jeśli na przykład włoski samolot rozbije się w Boliwii -są to rządy Włoch i Boliwii, jeśli francuski boeing na międzynarodowym Atlantyku - wyłącznie rząd Francji.
Podsumowując:
NTSB i Redmond tak naprawdę nic
nie badały, tylko w Redmond odczytano to, co im Moskwa przysłała.
I tylko tyle, bo tyle
im kazano, ani linijki więcej (choć mieli na to ochotę
powiadamiając o duzej ilości danych- cyt.:“ Duża
ilość surowych danych. Możemy przedstawić inne parametry w
postaci czytelnej dła człowieka, jesli będzie potrzebne w
śledztwie“),
a z własnej inicjatywy nic robić nie mogą. Oczywiście, bez
wątpienia wiedzą o wszystkim, co się wydarzyło, ale wiedza jest
rzeczą zbyt cenną, by się nią niepotrzebnie chwalić.
Powtórzmy
jeszcze raz: wszystkie
informacje o Smoleńsku w amerykażskiej NTSB pochodzą od MAK (i
jest to w raporcie czytelnie zaznaczone). Dotyczy to w szczególności
godziny zdarzenia 6.56 UTC.
W
związku z powyższym dywagacje o rzekomych badaniach NTSB, wzywanie
ich do takowych poprzez naszych parlamentarzystów jest dziecinnym
nieporozumieniem. Nie jest natomiast zabawna akcja propagandowa wokół
"badań NTSB". NTSB nie zrobił nic w tej sprawie i - co
więcej - nic zrobić nie może, a gen. Anodina to sprawnie
wykorzystała. Pomimo „świetnej współpracy“z Rosjanami nadal
nawet nie wiemy, o której godzinie wydarzyła się katastrofa. Ani,
dlaczego. Ani- gdzie. Ani tym bardziej- czy w ogóle.
Ze
strony NTSB:
http://www.ntsb.gov/aviationquery/brief2.aspx?
ev_id=20100429X00503&ntsbno=ENG10RA025&akey=1%20ENG10RA025
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz