24.05.2011

Antoni Macierewicz o Smoleńsku w Berlinie

Nareszcie – chciałoby się powiedzieć. Nareszcie Polacy w Berlinie skutecznie przez całe lata pozbawiani jakiegokolwiek kontaktu z politykami dużego formatu (z wyjątkiem krótkiej wizyty Prezydenta Kaczyńskiego na Uniwersytecie Humboldta 5 lat temu) mogli całe długie niedzielne popołudnie spędzić z legendą polskiej prawicy, jaką bez wątpienia jest Antoni Macierewicz. A była to twarda próba.




Wszyscy mieli za sobą już ponad dwie godziny spotkania z Mariuszem Pilisem, twórcą filmu „List z Polski”. Kameralna sala kina „Filmbühne“ była przepełniona , a nawet- jak to widać na zdjęciach, które wczoraj zamieściłam (patrz tutaj), wiele osób wytrwale stało.


Minister Macierewicz przybył na zaproszenie berlińskiego Klubu Gazety Polskiej i dzięki długim staraniom adwokata Stefana Hambury, przede wszystkim po to, aby opowiedzieć o dotychczasowych ustaleniach Zespołu Parlamentarnego ds. Katastrofy Smoleńskiej, którego prace koordynuje. I chociaż na całość wniosków po blisko 10 miesiącach pracy Zespołu trzeba jeszcze poczekać (końcowy raport zostanie przedstawiony po ogłoszeniu ciągle przesuwanego raportu tzw. Komisji Millera), to było to spotkanie dla wszystkich stron bardzo owocne.
Minister Antoni Macierewicz – tu zgodzą się wszyscy- jest człowiekiem o wielkiej, autentycznej charyzmie, dlatego jest zawsze słuchany uważnie i jego słowa zapadają głęboko w serce. Czasem jednak słowa te z serca odbywają drogę do mózgu słuchającego i jego większy, mniejszy lub całkiem tyci rozsądek  cichutko dokonuje analizy logicznej wypowiedzianych tez.

Tak było – przynajmniej w moim przypadku – i tym razem. Przede wszystkim z tego względu, że przedstawiane przez min. Macierewicza i popularyzowane przez Gazetę Polską (m.in.film „Mgła”) okoliczności „katastrofy” z grubsza nakładają się na oficjalny Raport MAK i raport płk. Grochowskiego, z-cy min.Millera z 18 grudnia 2010 r.
Według ustaleń Zespołu Parlamentarnego katastrofa rządowego Tu154M miała miejsce 15 metrów nad ziemią 10 kwietnia o godz. 10:41' 5”. O tej bowiem godzinie stanął komputer pokładowy ze „znikniętego” cztery godziny później kokpitu i uprzejmie jakiś czas potem przekazany do zbadania amerykańskiemu producentowi przez Rosjan.
Ta katastrofa o nieznanej etiologii, której nikt nie widział i nie słyszał, spowodowała zniknięcie 60% masy 80-tonowego żelaznego cielska samolotu, zniknięcie podłogi, foteli, wszelkiego typowego ustrojstwa i urządzeń pokładowych. Trzynaście ton paliwa samolotowego wyparowało bezwonnie i bezgłośnie (18 ton paliwa miał w bakach samolot przed wylotem, 5 ton powinien zużyć na lot do Smoleńska ) w tej samej sekundzie. Co gorsza, wyparowała większość osób. „Wsie pogibli” - stwierdzili oficerowie Specnazu. Jakakolwiek akcja ratunkowa była tym  samym zbyteczna, co min. Macierewicz ma za złe Rosjanom. Niewyparowane ciała niektórych ofiar znajdowały się w zdumiewająco rśżnym stanie- jede były zwęglone, inne nagie, za to z porywanymi kończynami, inne wyglądały, jakby spały, ale za to były ubłocone. Nie wiadomo jednak, w jaki sposób zginęły i zupełnie nie rozumiem, dlaczego tej wiedzy dzięki ekshumacji nie domaga się Zespół Parlamentarny. Dlaczego „katastrofa” miała taki zastanawiający i nietypowy dla katastrof przebieg- tego zespół jeszcze nie wie. Jak na ironię ostała się tylko nietknięta flaga polska z prezydenckiej salonki oraz czerwony żakiet na krzaku. Obie rzeczy – niezwęglone, niewyparowane, nieubłocone.
Trudno pojąć, dlaczego obszar zainteresowania Zespołu ogranicza się jedynie do ostatnich 10 kilometrów lotu.   Niezrozumiałe, dlaczego z obszaru zainteresowania wykluczono punkt wyjścia, czyli lotnisko (właśnie-Okęcie czy Bemowo?) oraz dlaczego nie bada się trajektorii lotu, która przecież radiolokacyjnie obowiązkowo MUSI być udokumentowana. 
Niestety, ani dla mnie, a tym bardziej dla wielkiej grupy osób rozrzuconych po świecie, która od roku zajmuje się tym tragicznym momentem polskiej Historii badając detalicznie wszelkie okoliczności, daty, fakty, dokumenty etc. nie znalazł się w narracji Zespołu min. Macierewicza ani jeden dowód na to, że na płycie lotniska  Sewernyj 10 kwietnia 2010 r. (o której godzinie dokładnie nie wiadomo) zginęło 96 wybitnych Polaków. Bo oparcie całego przewodu dowodowego na fakcie, że o godz.10:41'05” zatrzymał się pokładowy komputer, bo tak stwierdził jego producent z Redmonton/USA sprowadza się do manipulowalnej informacji, że o tej to godzinie przerwany został zapis danych do pamięci FMS (Flight Management System). Tyle i NIC WIECEJ. Amerykanie po prostu dostali od Rosji JAKIES DANE. Niczego to nie dowodzi w kwestii czasu domniemanej katastrofy. 
Kiedy minister Macierewicz w przejmujący sposób odmalowywał krajobraz po katastrofie na zaśmieconej łączce nieopodal warsztatu samochodowego, w sali panowała śmiertelna cisza. Mówił, jakby tam był i my byliśmy w tym momencie z nim. Jednak Antoniego Macierewicza tam nie było. Oto, co potrafi kunszt urodzonego narratora. Opowiadali o tym- mniej lub bardziej zbornie, ale zastanawiająco niespójnie - zaproszeni przed oblicze Zespołu Parlamentarnego uczestnicy tamtej chwili – montażysta filmowy Sławomir Wiśniewski (w mediach rosyjskich przedstawiany jako Sliwiński), minister J.Sasin i minister M.Wierzchowski – obaj z Kancelarii Prezydenta i inni. Wiem, bo niektóre z tych wypowiedzi odsłuchałam w internecie po kilka razy. I właśnie za tę wspaniałą działalność Zespołu Parlamentarnego dziękowałam ministrowi Macierewiczowi publicznie: za ten wielki wysiłek zaproszenia i przepytania ze szczegółów, które w ludzkiej pamięci tak szybko ulegają zatarciu, świadków tamtego wydarzenia. Jest to zupełnie bezcenne świadectwo, ale i związana z jego uzyskaniem ciężka praca. Mam głęboką nadzieję, że inicjatywa ta będzie kontynuowana. Wielkie dzięki należą się także tym wszystkim, którzy – dzięki własnemu poczuciu obywatelskości i przyzwoitości oraz autorytetowi Antoniego Macierewicza przed obliczem Zespołu Parlamentarnego się stawili. Wielka szkoda, że te zapisy nie zostały przepisane albo choćby pokawałkowane w numerowany sposób, przez co powrót do jakiegoś fragmentu wymaga odsłuchania całości po raz kolejny, ale wobec znikających taśm, zdjęć, filmów, dowodów i last but not least ludzi, należy pochylić się z szacunkiem nad tymi nielicznymi, którzy podjęli ryzyko i trudy wyjaśnienia tego co się stało – właśnie: GDZIE? KIEDY? 10 kwietnia 2010 roku.
Nie dajmy zginąć POLEGŁYM.

P.S.

Organizatorzy, czyli nowopowstały Klub Gazety Polskiej z braku doświadczenia wrzucili dwa duże grzyby w przysłowiowy barszcz. Najpierw, o 14 po południu, już po mszy, lecz jeszcze w porze niedzielnego obiadu zaczęła się projekcja filmu „List z Polski” oraz spotkanie z jego twórcą, Mariuszem Pilisem. Niestety, sprzęt się przegrzał, projekcję musiano przerwać. Rada na przyszłość-przygotować zawczasu zastępczy sprzęt. Druga- niemniej ważna rada kulinarna na przyszłość- lepiej jeden grzyb w barszcz!


23.05.2011

Antoni Macierewicz w Klubie GP w Berlinie - 22 maja 2011

Najpierw mały fotoreportaż, aby oddać nieco atmosferę długiego niedzielnego popołudnia:




Wczoraj, w niedzielę 22 maja 2011 r. w niedawno powstałym Klubie Gazety Polskiej w Berlinie w kameralnej sali  kina Filmbühne (stąd ta Marlena Dietrich na ścianie) gościł min. ad. oraz poseł Antoni Macierewicz, który kieruje parlamentarnym zespołem badającym okoliczności "katastrofy smoleńskiej" z 10 kwietnia 2010r. Wyniki dotychczasowej pracy były tematem spotkania z rodakami w Berlinie. Spotkanie było niezwykle ciekawe, tym bardziej, że cały szereg wypowiedzi pana ministra wzbudził wśród publiczności,która nie jest gapami karmiona, niejakie kontrowersje. Wszyscy jednakże byliśmy panu Macierewiczowi wdzięczni za przyjazd i spotkanie. Z drugiej strony on sam mógł się przekonać, że Polska jest także w Berlinie. 
Miejmy nadzieję, że relacja wideo z tego spotkania będzie wkrótce dostępna w sieci. Moje własne wrażenia i krytyczną ocenę wkleję tu za kilka godzin. Zapraszam jutro, we wtorek 24 maja 2011.



20.05.2011

Smoleńsk - nie dajmy zginąć poległym

 „Trzeba przyznać,żniedocenialiśmy rodzimych zbrodniarzy, koronkowa robota -z jednej strony: cyrk w Smolensku i kpiny naOkęciu - rzucone dla ogłupienia ludu
z drugiej strony: zapakowanie Delegacji do 2
autobusówi wywiezienie w niewiadome miejsce, przy jednoczesnym starcie pustego samolotu zOkęcia-też dla ogłupienia luduPrzerażajac ezaangażowanie intelektualne w przygotowaniu i wykonaniu tego mordu
a
ż nieprawdopodobne,że w Polsce są ludzie do tego zdolni
zdolni do zimnego zaprojektowania zamachu stanu na 
zamówienie
zapewne 
młodzi,wykształceni dużychmiast
gdzie oni si
ę tego nauczyli ?
czy w Polsce jest jaka
ś szkoła morderców?
czy 
może studiowali gdzieś za granicą?
Polacy ? morduj
ą innych Polaków?Czy jest to możliwe?“ -
-napisał jeden z blogerówSalonu24.plna blogu FYMa dziś, w dn20 maja o godz.9:32(link tutaj)

Słowa te odnoszą się do opierającej się na dedukcji oraz kilku faktach roboczej hipotezy, że Delegacja Katyńska wystartowała nie z Okęcia, lecz z leżącego nieopodal lotniska Bemowo. Tzn. może wystarowała, a może nie, albo nie cała.
Zastanowiły mnie te pytania, bo ich autor chyba wie, w jakim kraju żyje. Chciałby jednak – jak wszyscy normalni ludzie - myśleć dobrze o swoich współrodakach. To jest przecież conditio sine qua non zdrowego umysłu. „Szanuj bliźniego swego, jak siebie samego”.
Przebija z nich jednak rozpacz i bezsilność.
Niecałe trzy miesiące temu, 1 marca obchodzono w Polsce po raz pierwszy Dzień Wyklętych Żołnierzy (uwaga! „Dzień żołnierzy wyklętych” to rusycyzm!) Do 1956 zginęło ich – najlepszych synów Polski skazanych wyrokami rozmaitych Stefanów Michników co najmniej 5 tysięcy. Cytuję z wpisu blogera „Beton” (link tutaj):

"...W całkowicie beznadziejnej sytuacji, przy obojętności świata, żołnierze wyklęci prowadzili walkę z sowieckim okupantem i rodzimymi kolaborantami. Walczyli z komunistami w obronie naszej wiary, niepodległości i tradycji. We wrześniu 1945 roku, kpt. Stanisław Sojczyński „Warszyc”, dowódca Konspiracyjnego Wojska Polskiego napisał; (…) „Dziś, gdy byle męt społeczny jest oficerem, a im większa szuja, tym dość często wyższą otrzymuje rangę, najwyższym odznaczeniem jest przeświadczenie, że jest się człowiekiem zasad i honoru, wiernym synem Ojczyzny”.
Trzeba mówić o nich i wspominać, aby starsi nie zapomnieli, a młodzi pamiętali, że byli tacy żołnierze w tamtych czasach, którzy walczyli o wolną Polskę, a przecież aparat propagandowy PRL przez prawie pół wieku świadomie i celowo starał się zohydzić uczestników ruchów niepodległościowych przed społeczeństwem, przypisując im wszystkie zbrodnie, przedstawiając ich jako rabusiów, wykolejeńców, którzy mordują kobiety i dzieci 
Na mocy wyroków sądowych w Polsce Ludowej do 1956 roku, zostało zamordowanych ok.5000 żołnierzy podziemia, lecz wielokrotnie wyższa, trudna do oszacowania jest liczba zamordowanych bez wyroków sądów, chowanych potajemnie w lasach, na polach i w innych miejscach. Ponad 100.000 żołnierzy przeszło przez komunistyczne wiezienia, około 100.000 przeszło przez obozy pracy, a ilu zginęło w sowieckich łagrach, a ilu wywieziono w niewiadomym do dziś kierunku i wszelki ślad po nich zaginął. Taki był bilans wolności i demokracji przyniesionej do Polski na ostrzach sowieckich bagnetów.
Komuniści dobrze wiedzieli, że ofiara ze swojego życia, jaką złożyli żołnierze wyklęci, nie pójdzie w zapomnienie, wiedzieli, że powstanie w przyszłości mit, z którego nowe pokolenia Polaków będą czerpały siłę do walki z komuną. Wiec używali wszystkich możliwych chwytów, fizycznej eksterminacji, ale i propagandy, aby unicestwić ich moralnie. Za cenę korzyści materialnych, sławy czy dostępu do stanowisk pomagali im w tym pisarze, historycy, ludzie kina, dziennikarze, a nawet niektórzy działacze niedawnej, tzw. „opozycji demokratycznej” i związani z nimi historycy, którzy kiedyś i jeszcze teraz nie potrafią wyjść poza oficjalne wtedy schematy, nazywając kiedyś i teraz żołnierzy podziemia „bandami”. W marcu 1946 roku mjr Zygmunt Szendzielarz „Łupaszka” (AK) napisał:
(…) „Nie jesteśmy żadną bandą tak jak nas nazywają zdrajcy i wyrodni synowie naszej Ojczyzny. My jesteśmy z miast i wiosek polskich. My chcemy, by Polska rządzona była przez Polaków oddanych sprawie i wybranych przez cały Naród, a ludzi takich mamy, którzy i słowa głośno nie mogą powiedzieć, bo UB wraz z kliką oficerów sowieckich czuwa. Dlatego też wypowiedzieliśmy walkę na śmierć i życie tym, którzy za pieniądze, ordery lub stanowiska z rąk sowieckich, mordują najlepszych Polaków domagających się wolności i sprawiedliwości”.

Nie wolno nam nigdy zapomnieć tysięcy żołnierzy podziemia zbrojnego, działaczy stronnictw politycznych Polski Podziemnej i aktywnych, uczciwych ludzi mających odwagę myśleć i mówić prawdę – mordowanych, osadzanych w więzieniach i łagrach sowieckich, skazywanych przez sądy sowieckie, lub sędziów i katów w mundurach Ludowego Wojska Polskiego, którzy do dnia dzisiejszego nie odpowiedzieli za swoje zbrodnie, część z nich żyje i mieszka obok nas, spokojnie dożywając „pogodnej jesieni życia” na wysokich, „zasłużonych” emeryturach.
Wspomnijmy więc tych Żołnierzy Wyklętych z ugrupowań : ARMII KRAJOWEJ, NARODOWEGO ZJEDNOCZENIA WOJSKOWEGO, Zrzeszenia WOLNOŚĆ i NIEZAWISŁOŚĆ, NARODOWYCH SIŁ ZBROJNYCH, KONSPIRACYJNEGO WOJSKA POLSKIEGO, 5 i 6–tej BRYGADY WILEŃSKIEJ ARMII KRAJOWEJ i innych organizacji, oraz grup podziemia niepodległościowego. ..."
"Nie dajmy zginąć poległym"Z. Herbert

Być może ten długi cytat uświadomił komuś, kto te słowa z uwagą przeczytał, że to jest nadal ta sama wojna. To jest ten sam front i krew leje się nieprzerwanie od 17 września 1939 roku. Raz więcej, raz mniej. A jeśli idzie o szkoły morderców- tak, są także szkoły morderców. I przedszkola. I wyższe szkoły morderców. Po to, aby Polacy mogli mordować Polaków. A co najmniej ich wyniszczać, pomiatać nimi, wyśmiewać, gardzić i opluwać.
Nie dajmy zginąć Poległym 10 Kwietnia 2010- gdziekolwiek oni polegli.


18.05.2011

Tajemnicze miejsca-Okęcie i Sewerny: glossa do FYMa

Tak! Wbrew najmocniejszym kneblom i zakazom czas na analizę Okęcia 10 kwietnia! Po 14 miesiącach od dnia zniknięcia polskiej delegacji do Katynia z Parą Prezydencką na czele nie Prokuratura, lecz Obywatelska Grupa Blogerów wreszcie bierze się za rekonstrukcję Punktu Wyjścia (patrz tutaj).
Biegnąc myślami do wydarzeń z tamtego poranka cały czas usiłuję w wyobraźni uzmysłowić sobie dwa decydujące według mnie momenty- moment startu na Okęciu i moment planowanego lądowania na lotnisku Sewernym w Smoleńsku. Próba rekonstrukcji  przez FYMawydarzeń na Okęciu 10 kwietnia 2010 zmobilizowała mnie do zapisania paru moich własnych pytań.
Ewidentnie brakuje jakichkolwiek faktycznych, realnych, wiarygodnych świadków i sprawdzalnych punktów zaczepienia. Na Okęciu niezależnie od mało przekonującego pana Klarkowskiego mieli przecież żegnać Prezydenta także pani Fotyga z panem Kowalem. Nie usłyszeliśmy nigdy ani jednego słowa na temat tej chwili ani od pani Fotygi, ani od pana Kowala. Dlaczego? Przecież każdy świadek jest na wagę złota. Każda wypowiedź weryfikuje inne wypowiedzi. Czy nie byłoby to zadanie dla nieoszacowanego pana Macierewicza i jego Zespołu Parlamentarnego?
Niewątpliwie należy cofnąć się jeszcze bardziej i zrekonstruować co najmniej przebieg całego dnia 9 kwietnia, a także nocy z 9 na 10 kwietnia. Wskazuje na taką konieczność choćby niewyjaśniona sprawa lotu stewardessy Justyny Moniuszko do Smoleńska ( z jaką załogą? jakim samolotem?) właśnie 9 kwietnia. Jak, kiedy i czym docierali poszczególni uczestnicy delegacji na lotnisko, skoro samochód szefowej Naczelnej Rady Adwokackiej, ś.p. Joanny Agackiej-Indeckiej, którym jechała w środku nocy z Łodzi na Okęcie został znaleziony po apelach męża dopiero tydzień później porzucony na wewnętrznym(!) parkingu hotelu „Domu Chłopa” w centrum Warszawy?
Jest jednak pytanie, jakie mnie od samego początku męczy:
DLACZEGO TEN LOT MUSIAŁ ODBYWAC SIE TAK WCZESNIE?
Kto personalnie organizował tę imprezę w Katyniu? Czy nie był to (tak jakoś w potoku wszelkich ustaleń 14 miesięcy temu mi się przypomina) sam pan minister Sasin z nieodłącznym panem ministrem Wierzchowskim? Czy nie oni właśnie mieli za zadanie organizację wszelkich prezydenckich imprez, szczególnie poza samym Pałacem Prezydenckim? 
Dlaczego ustalono czas uroczystości na Cmentarzu Katyńskim na godzinę jedenastą, co zmusiło tyle osób, w tym większość starszych wiekiem i schorowanych do wstawania o trzeciej-czwartej nad ranem? Czy dwie-trzy godziny później zmieniłyby cokolwiek w przebiegu uroczystości? Powszechnie wiadomo, że organizm człowieka w czasie między godziną trzecią i szóstą rano jest najsłabszy. W tym czasie najwięcej ludzi umiera, a i najwięcej się rodzi. Organizm pozbawiony snu w tych godzinach nie może przez cały dzień uzyskać stabilności. Domyślam się, że chciano skorelować czas przyjazdu pociągu z delegatami z czasem przylotu samolotów. Dlaczego zatem pociąg musiał przyjeżdżać tak wcześnie? Tak, czy inaczej był to przecież specjalny pociąg. 
Osobny, ważny i ciekawy temat, który - mam nadzieję-podejmą blogerzy- to owe osoby, które zrezygnowały z lotu samolotem oraz ich motywacje i tłumaczenia. Podobno pan Sasin oddał swój bilet pani Doraczyńskiej, która jednakoż była na liście pasażerów od samego początku. Dlaczego jednak fotograf osobisty pani Prezydentowej usłyszał, że dla niego nie ma miejsca na pokładzie samolotu, w którym było ponad 30 wolnych miejsc? (Dlaczego panu Wassermanowi dopiero w piątek późnym popołudniem potwierdzono udział w delegacji na pokładzie samolotu?)
W tym miejscu należy się objaśnienie: okazuje się bowiem, że Pan Prezydent miał swojego osobistego fotografa i Pani Prezydentowa miała również swojego osobistego fotografa. Obaj mają na imię Maciej. Jeden nazywa sieMaciej Chojnowski i był od 2005 r.osobistym fotografem Prezydenta, a drugi nazywa sie Maciej Osiecki i był fotografem Pani Prezydentowej. Tymczasem w wydrukowanym oficjalnym programie uroczystosci, który został rozdany wszystkim uczestnikom i organizatorom fotograf Maciej Osiecki znajduje sie na 66 miejscu na planowanej i zaklepanejliściepasażerów jako oficjalny fotograf Pary Prezydenckiej. 
W poniedzialek 12 kwietnia znaleźć można było wgazetach online następującą wypowiedź Macieja Chojnowskiego:
-Z prezydentem latałem wszędzie – opowiada fotograf. – Jeszcze dwa dni temu byłem z nim na Litwie. Przeżyłem burzę w Iraku i pamiętny lot do Seulu: pasażerowie panikowali, a prezydent przychodził, pocieszał, mówił, że turbulencje się zdarzają.“
Maciej Chojnowski miał szczęście, że nie poleciał i cieszymy się razem z nim. To samo dotyczy Macieja Osieckiego, fotografa Pani Marii Kaczyńskiej. Ciekawe jednak, KTO nie pozwolił mu polecieć?Jak jednak znalazł się w Smoleńsku? Fakt, że brakuje jakichkolwiek profesjonalnych zdjęć z Okęcia wskazuje, że zostały one zaaresztowane. Nikt mnie nie przekona, że tak "dyskutowane" przedtem w mediach wydarzenie polityczne pozostawało poza zainteresowaniem fotografów i operatorów. KTO kazał te zdjęcia i filmy schować? 
W dwa dni po "katastrofie" tak opisywał podróż do Smoleńska osobistego fotografa Pani Prezydentowej dziennikarz gazety "Kommiersant" w reportażu, który przedrukowała GW:
Było około dziesiątej wieczorem. Przyjechał już polski premier Donald Tusk. Jego samolot wylądował w Witebsku, a on sam jechał teraz samochodem do Smoleńska. Jeszcze kilka dni temu on i Władimir Putin lądowali na tym właśnie lotnisku. Donald Tusk nie chciał powtórzyć tej drogi. Jeden z Polaków powiedział mi, że Tusk rzecz jasna nie boi się, w żadnym razie, ale byłoby to nie w porządku wobec tych, którzy tu zginęli.

Zapewne Tusk tak pomyślał: dla niego, który teraz jest odpowiedzialny za Polskę, która nie ma już prezydenta, byłoby nieuczciwe wylądować tu po tym, kiedy 96 Polakom nie udało się tego zrobić rano tego samego dnia.
Polskiego premiera powitało trzech dziennikarzy: osobisty operator, osobisty fotograf prezydenta Kaczyńskiego i ich koordynator. Cała trójka tym razem dojechała do Smoleńska pociągiem, chociaż zwykle jeździli razem z prezydentem: tym razem leciało z nim samolotem zbyt wielu ludzi, więc poproszono, ich żeby skorzystali z pociągu.

- To była przyjemna podróż - powiedział mi jeden z nich. - Wygodny przedział. Nawet nie zauważyliśmy, że całą noc spędziliśmy w pociągu. Wcale nie martwiliśmy się, że nie polecieliśmy samolotem. (podkr. moje JMW)


Więcej... 
http://wyborcza.pl/1,76842,7764783,Ten_przeklety_rosyjski_las.html?as=2&startsz=x#ixzz1Mhl9LEZl

Tymczasem kilka miesiący później z wypowiedzi pana Marcina Wierzchowskiego przed Zespołem Antoniego Macierewicza dowiedzieliśmy się, że Maciej Osiecki razem z dwoma dziennikarzami TVP jechał jednym z trzech samochodów, jakimi panowie ci razem z panem Sasinem, Wierzchowskim i Oparą wybrali się do Smoleńska już w czwartek wieczorem. Nota bene - odległość podobną, jak z Katowic do Szczecina pokonywali aż dwa dni zatrzymując się na nocleg na Białorusi. Czyli pociąg czy samochód?
Dziwne, ale poza kilkoma zdjęciami wystawionych w Pałacu Prezydenckim trumien pary Prezydenckiej przez cały rok nie widać było w prasie żadnych zdjęć obu fotografów. Czyżby – jak operator Wisniewski – też zostali bezrobotni? A jeśli tak, to z jakiego powodu? To przecież doskonali fachowcy. Gdzie są zdjęcia Macieja Osieckiego (czy był zatrudniony przez PAP?) ze Smoleńska? Czyżby fotograf nie robił w Smoleńsku żadnych zdjęć? I dlaczego dwa dni później w poniedziałek 12 kwietnia dokonano zmian w jego notce biograficznej na Wikipedii? Dlaczego jego domowa strona (strona zawodowego fotografa!) została zredukowana do minimum? Pytania się mnożą. Im dalej w Smoleński Las, tym więcej drzew. 
Fotografowie Maciej Chojnowski i Maciej Osiecki żegnają Marię Kaczyńską.