31.01.2012

Mecenasi czyli wielka niemoc


Dzisiejsze wydanie „ND“ przynosi interesujący wywiad z mec. Piotrem Pszczółkowskim, pełnomocnikiem (wspólnie z mec. R. Rogalskim) Jarosława Kaczyńskiego w kwestii „katastrofy“ smoleńskiej.

Mecenas Pszczółkowski opowiada cztelnikom to, o czym chyba wszyscy i bez niego od początku wiedzą, mianowicie, że tzw. Komisja Millera była nielegalna. Dodaje przy tym odpowiednie potwierdzenie w stosownych paragrafach. No i co? Pan mecenas wiedział o tym od samego początku, czyli od ponad 18 miesięcy. I co uczynił pan mecenas w tej kwestii?
Cytat:
Występował Pan formalnie do komisji o informacje dotyczące jej umocowania?
- Nie, ponieważ dla komisji nie byłem stroną postępowania. Ale wspólnie z mec. Rafałem Rogalskim, jako pełnomocnicy pana premiera Jarosława Kaczyńskiego pytaliśmy o to ministra Bogdana Klicha. Otrzymaliśmy odpowiedź, że podstawą prawną działania komisji jest owo porozumienie z 1993 roku. Co oczywiście jest nieprawdą. Nie było wspólnego działania naszej komisji ze stroną rosyjską - pod raportem komisji nie ma ani jednego podpisu strony rosyjskiej!
Pan mecenas  ZAPYTAŁ pana ministra Klicha. Pan minister Klich na to odpowiedziałOCZYWISCIE nieprawdę. I na tym zakończyła się działalność pana mecenasa w kwestii wykazania NIELEGALNOSCI Komisji Millera. Oczywista nieprawda w ustach ministra jest dla polskich adwokatów z pierwszej półki czymś absolutnie oczywistym i nie do pokonania.
Pan mecenas w wywiadzie w okrągłych słowach przyznaje, ze zamiast wniosków dowodowych "rozmawial o sprawie, bądź w sprawie" nawet nie bardzo wiadomo z kim. Ani jednym słowem nie zająknął się przy tym, że kwalifikacja czynów "członków komisji" powinna wychodzić z pojęc zawartych w art. 115 kk (funkcjonariusz publiczny i niedopełnienie obowiazkow), a następnie wyraźnie z przepisu art. 231 § 2 kk zd.drugie -”w celu osiagniecia korzysci osobistej” . Po czym znowu powrót do art. 115 kk i definicji "korzysc osobista".
Wychodzac z art. 231 § 2 kk można byłoby postawić uzurpatorom z Komisji Millera zarzuty z kilkunastu innych przepisów az do art. 271 § 3 kk. Postawienie takich zarzutów w zawiadomieniu o przestępstwie, przy czym ja dalej uparcie uważam, że podstawą jest wyjście z art. 148 kk, co uczyniłoby z tzw "pokrzywdzonych" podmioty majce wpływ na "śledztwo smoleńskie" i dostęp do tych wszystkich kontrolnych instrumentów śledczych, włącznie z przepisami prawa międzynarodowego w nawiązaniu do art. 87 do 91 Konstytucji, zapewniających pełny udział pokrzywdzonych członków rodzin i innych pokrzywdzonych powołujących sie na art. 240 § 1 kk w śledztwie lub śledztwach. 
10 kwietnia 2010 roku zabito mi Prezydenta z żoną i NIKT nie poniósł z tego tytułu żadnych konsekwencji. Wręcz odwrotnie – dziesiątki osób z tego tytułu i nie posiadając do takiego tytułu żadnych praw, uzyskały znaczące korzyści.
Prowadzone przez prokuraturę generalną dochodzenie (co określił jednoznacznie w pierwszych chwilach po „katastrofie” min. Sikorski - „wina pilotów”) zakwalifikowano pod artykuł 173 kk,

Art. 173. § 1. Kto sprowadza katastrofę w ruchu lądowym, wodnym lub powietrznym zagrażającą życiu lub zdrowiu wielu osób albo mieniu w wielkich rozmiarach,
podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10.
§ 2. Jeżeli sprawca działa nieumyślnie,
podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.
§ 3. Jeżeli następstwem czynu określonego w § 1 jest śmierć człowieka lub ciężki uszczerbek na zdrowiu wielu osób, sprawca
podlega karze pozbawienia wolności od lat 2 do 12.
§ 4. Jeżeli następstwem czynu określonego w § 2 jest śmierć człowieka lub ciężki uszczerbek na zdrowiu wielu osób, sprawca
podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8.
na co się wszyscy, włącznie z mecenasami Pszczółkowskim i Rogalskim bez oporu (?)  zgodzili. Przy okazji wszczęto dwa inne śledztwa wymierzone właśnie w tzw. pokrzywdzonych (bo pokrzywdzonych tylko w ramach art.173), wszczynając je pod zarzutem działania tych pokrzywdzonych i innych osób trzecich na szkodę wymiaru sprawiedliwości, czyli prowadzonych postępowań, poprzez ujawnienie tajemnicy śledztwa, treści "tajnych" dokumentów lub utrudniania w inny sposób „prawidłowego toku śledztwa.”. (Koń by się uśmiał) Stworzono zatem warunki do drastycznego ograniczenia praw "pokrzywdzonych" nawet w tym skarlałym śledztwie prowadzonym w kierunku art. 173 kk. I o tym moim zdaniem powinni od miesięcy krzyczeć mecenasi Pszczółkowscy, Rogalscy, Kownaccy i pozostali.
Niedługo miną dwa lata, kiedy zabito mi Prezydenta i od tamtego dnia, od 10 kwietnia 2010 roku wraz z niezliczonymi rzeszami rodaków nie mogę przejść nad tym do porządku dziennego. Dlatego wzywam panów mecenasów Pszczółkowskiego i Rogalskiego oraz pozostałych pełnomocników, aby ujawnili opinii publicznej, czy i jakie wnioski dowodowe postawili w imieniu swoich klientów z Jarosławem Kaczyńskim i Martą Kaczyńską na czele.
Chciałabym wiedzieć, czy dzisiejszy wywiad z mec. Pszczółkowskim potraktować należy tylko w kategoriach ciekawostki historycznej. Czy może faktycznie jest tak, jak mówią ludzie w pociągach i autobusach oraz kolejkach do lekarza, a mianowicie, że „już jest pozamiatane”, ex-ministerMiller jest „politycznym trupem“, a cała sprawa to już tylko burza w kałuży?
Co zrobiliście panowie, aby było inaczej?

23.01.2012

„Katastrofa“ Tu154M – gdzie są oskarżyciele posiłkowi?


 W ostatnim czasie przekaz medialny zdominowali dwaj panowie generalni i naczelni prokuratorzy : Seremet i Parulski. Zdominowali tak dalece, że w ogóle już nie wiadomo, kto i jakie „lody“ kręci za kulisami sceny, na której wymienieni panowie robią dobre miny do złej gry. Bo gra jest definitywnie zła, a jej wyniki z góry przesądzone.
Czym jednak w istocie zajmują się podległe tym panom prokuratury tak instensywnie, że aż zawdzięczamy im nadobecność na polskiej scenie?

Otóż cywilna prokuratura prowadzi dwa śledztwa. Jedno w kierunku niedopełnienia obowiązków przez funkcjonariuszy publicznych. Drugie - w sprawie ujawnienia tajemnicy śledztwa przez osoby, które miały dostęp do śledztwa jako pokrzywdzeni i ich pełnomocnicy.

Prokuratura wojskowa prowadzi postępowanie w podobnym zakresie w sprawie działania na szkodę śledztwa przez funkcjonariuszy wojska. W obu prokuraturach prowadzone są postępowania w kierunku ewentualnie nieumyślnego doprowadzenia do katastrofy w ruchu lotniczym wskutek niedopełnienia obowiązków lub przekroczenia uprawnień służbowych przez funkcjonariuszy kancelarii b. Prezydenta L.Kaczyńskiego i służb wojskowych. Problem, jaki to był lot jest już rozstrzygnięty. Była to sprawka funkcjonariuszy Kancelarii Premiera i MSZ. Do tej pory nie postawiono jednak żadnych zarzutów.
Wszystko to, co robi armia prokuratorów w mundurach i garniturach to są tzw. czynności w sprawie.Przy apatycznej bierności społeczeństwa wytwarzane są kafkowskie tomy papierów, które w zamyśle mają przykryć grubą warstwą makulatury Prawdę.
Nie wiem, jak Tobie, drogi Czytelniku, ale mnie od miesięcy nie daje spokoju w tym kontekście pytanie: gdzie są oskarżyciele posiłkowi? Nikt nigdy nie wspomniał, że tacy w sprawie „katastrofy“ istnieją. Tymczasem oskarżyciele posiłkowi to przecież instytucja zagwarantowana konstytucyjnie w każdym państwie prawa. Przy 96 ofiarach powinny zatem zgłosić się do obu prokuratur setki oskarżycieli posiłkowych. No, a jeśli nawet od osób starszych lub mniej wykształconych nie musimy tego oczekiwać, to mamy pełne prawo oczekiwać takiego kroku od osób posiadających swoich profesjonalnych, zapoznanych ze szczegółami prawnej dżungli, pełnomocników. Dlaczego nie podjęli tego kroku?
Dla wyjaśnienia -oskarżyciel posiłkowyjest jednym z filarów, podmiotów postępowania karnego. Może nim być prokurator pomocniczy, ale też sam pokrzywdzony. Pokrzywdzonym jest osoba fizyczna , osoba prawna lub jednostka organizacyjna, której dobro prawne zostało bezpośrednio naruszone lub zagrożone przez przestępstwo.
Oskarżyciel posiłkowy działa obok oskarżyciela publicznego lub zamiast niego. Jeżeli prokurator wniósł akt oskarżenia, wtedy pokrzywdzony może aż do czasu rozpoczęcia przewodu sądowego na rozprawie głównej złożyć oświadczenie, że będzie działał w charakterze oskarżyciela posiłkowego. Oznacza to, że aż do rozpoczęcia rozprawy może on zdecydować się na popieranie oskarżenia osobiście, na prawach prokuratora.
Tymczasem, jak mi wiadomo, nikt z bezpośrednio pokrzywdzonych, a jest to krąg – powtórzmy- przynajmniej kilkuset osób i kilkudziesięciu instytucji, z takim wnioskiem dotąd nie wystąpił.

W wyjątkowych sytuacjach pokrzywdzony może nawet sam wnieść akt oskarżenia do sądu. Wtedy też występuje samodzielnie jako oskarżyciel w danej sprawie. Wniesiony przez oskarżyciela posiłkowego akt oskarżenia musi być wprawdzie sporządzony i podpisany przez adwokata, ale inne czynności nie wymagają profesjonalnej reprezentacji i osoba pokrzywdzona może (i powinna) je wykonywać samodzielnie
Oskarżyciel posiłkowy posiada prawo wglądu w dokumentację śledztwa. Może je aktywnie uzupełniać poprzez stawiane wnioski dowodowe.
Wiedza na ten temat należy w wykształceniu prawniczym do najbardziej podstawowej.
Zamiast zatem zgłaszać pretensje do obu prokuratur, wszyscy spośród osób pokrzywdzonych (ale i instytucji!), a przede wszystkim PRAWNICY z tego grona, a więc Jarosław Kaczyński, Marta Kaczyńska-Dubieniecka, Małgorzata Wasserman (pisałam niedawno tutaj) czy Małgorzata Gosiewska powinni już 21 miesięcy temuwystąpić z zawiadomierniem i wnioskiem o ściganie karne wychodząc z treści art. 240 pkt.1 KK, jak sugerowałam to pani Małgorzacie Wassermann, która – wedle jej własnych słów – dopuszcza w przypadku uśmiercenia jej Ojca zaistnienie wszelkich możliwych scenariuszy i sama nie czuje się bezpieczna.
Wystąpiłam do prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta o sprawdzenie zaistnienia przestępstwa w przypadku Jacka Sasina (patrz tutaj), co jest jasne i oczywiste dla każdego posiadacza średniej wysokości IQ. Moje zawiadmienie zostało kompletnie zignorowane przez prokuraturę i za sprawą prokuratora Marcina Górskiego obrócone w szopkę. Ja jednak nie jestem osobą bezpośrednio pokrzywdzoną, bo choć zabito mi w niewyjaśnionych okolicznościach Prezydenta, jednak nie był on ani moim bratem, ani moim ojcem.
Jednakże wykazując inicjatywę i występując z zawiadminiem do prokuratora generalnego działałam w myśl art.240 paragraf 1. Tym samym wykonałam swój konstytucyjny obowiązek. Ile osób postąpiło podobnie?
Interesujące, że sprawy braku oskarżycieli posiłkowych nie podnosi mainstream medialny. Czy dziennikarze znają odpowiedź na to pytanie? A jeśli znają, to dlaczego się nią z narodem nie podzielą? Zamiast tego raczą nas ckliwymi wywiadami z rodzinami ofiar, co wygląda na to, czym istotnie jest – na odwracanie uwagi opinii publicznej.
Na licznych forach gazetowo-telewizyjno-internetowych intensywnie dyskutuje się "pytania i tematy" nie mające wiele wspólnego z rzeczywistym materiałem dowodowym (którego Polska dotąd nie posiada) i obowiązującą procedurą karną.
Proszę zapoznać się z treścią art. 240 kk (paragrafy 1 i 2) Nakłada on obowiązek na każdego w Polsce, nie tylko na funkcjonariuszy publicznych i członków rodzin, wystąpienia z zawiadomieniem o możliwości popełnienia przestępstwa. Warunkiem jest "uzasadnione podejrzenie" zaistnienia czynów wskazanych w art. 148 w odniesieniu do 96 ofiar, wobec którego istnieje obowiązek wystąpienia z zawiadomieniem prokuratury przez każdego obywatela RP rozumirjącego znaczenie nakazu zawartego w art. 240 KK par.1. A podejrzeń nam od prawie dwóch lat nie brakuje. Nie możemy zatem udawać, że paragraf 240 KK nie istnieje! Zasypmy prokuratora Seremeta wnioskami! Niech wreszcie panowie prokuratorzy potraktują nas, czyli Naród polski oraz swoje funkcje państwowe poważnie.
Oczekuję także, że pan prezes PiS i ex-premier Jarosław Kaczyński i jego bratanica zamiast popierać z błękitnymi oczami podejrzanego Jacka Sasina, wyjaśnią nam w najbliższych wywiadach prasowych, dlaczego dotąd nie skorzystali ze swojego fundamentalnego prawa i nie ubiegali się o status oskarżyciela posiłkowego. Tyle są nam bezsprzecznie winni.


PS: Pod tym linkiem znajduje się wykaz praw pokrzywdzonych:



17.01.2012

Neo-PRL to nowa odmiana wirusa


Z Joanną Mieszko-Wiórkiewicz, publicystką, poetką, więźniempolitycznym stanu wojennego, przed 13 grudnia 1981 r. dziennikarkąRozgłośniPolskiego Radia i TV w Bydgoszczy, od 1988 r. mieszkającą w Berlinie, rozmawia Bogusław Rąpała 

W ubiegły czwartek ogłoszono wyroki dla winnych wprowadzenia stanu wojennego, m.in. dla Czesława Kiszczaka, który dostał dwa lata w zawieszeniu. Politycy partii rządzącej komentują: Sprawiedliwości stało się zadość. Zebrani w sądzie krzyczeli: "Hańba!", "Mordercy!". Jakie są Pani odczucia?

- Mieszane. Ktoś kiedyś, jeszcze w PRL, miał trafnie o ówczesnej Polsce powiedzieć, że to nie jest opera, to nie jest operetka, to jest OPERETA. Na operze się płacze, na operetce - śmieje. A jak zareagować na nieustającą operetę, która grana jest w Polsce? Nie wiem, czy się śmiać, czy płakać. Jestem bezradna wobec uczuć, które mną targają, i upokorzona przez niezawisły polski sąd. Za długo czekaliśmy na ten wyrok. Jednak sędzia Ewa Jethon dokonała rzeczy bezsprzecznie wielkiej - w uzasadnieniu stwierdziła, że wprowadzenie stanu wojennego 13 grudnia 1981 r. było skutkiem realizacji z góry powziętego planu, a nie żadną "próbą zapobieżenia interwencji z zewnątrz", co przez 30 lat było mantrą powtarzaną przez Jaruzelskiego. Z prawnego punktu widzenia jest to fundamentalny wyrok, co podkreślał oskarżyciel, prokurator Piotr Piątek z krakowskiego IPN. Fakt, że sąd uznał udział Kiszczaka w związku przestępczym o charakterze zbrojnym, gdy tylko się wyrok uprawomocni, stanie się szansą dla tysięcy pokrzywdzonych przez juntę Jaruzelskiego i Kiszczaka na zaskarżenie państwa polskiego i ubieganie się przez nich o odszkodowania. A mają do nich pełne prawo, bo zbrodniczy dekret o stanie wojennym zniszczył setki tysięcy rodzin i ludzkich losów. Protesty na sali sądowej są dla mnie w pełni zrozumiałe, ale sądy nie rozstrzygają kwestii moralnych, lecz kwestie koherentności obowiązujących norm prawnych. Według norm prawnych na dzień 13 grudnia 1981 i na dziś stan wojenny był zbrodnią. I to zostało wreszcie powiedziane. Pozostaje tylko wierzyć, że wyrok ten zdoła się uprawomocnić.

Dlaczego do dziś nie udało się osądzić wszystkich odpowiedzialnych za wprowadzenie stanu wojennego?

- Bo ktoś napisał taki scenariusz. My jesteśmy tylko bezradną publiką w tym teatrze, w którym wciąż grana jest ta sama opereta przez tych samych aktorów. Możemy tylko patrzeć na scenę, z rozpaczą konstatując, że nasze bezcenne życie mija gdzieś na zewnątrz, że kradnie się nam nasze plany i marzenia. Płacimy słono za to marne przedstawienie, ale nie brakuje takich, którzy "do klaskania składają prawice"...

Proces głównego sprawcy - gen. Wojciecha Jaruzelskiego, został zawieszony ze względu na jego stan zdrowia. Czy dyktatorowi uda się uniknąć odpowiedzialności?

- Zgadzam się, że każdy oskarżony powinien być sądzony indywidualnie. Zbiorcze pozwy komplikują postępowanie sądowe. Formalnie Jaruzelski był głównym sprawcą, ale wiadomo dziś, że był on latami prowadzony jako TW "Wolski" przez Kiszczaka. Nie ten jest zawsze główny, który jest z przodu. Według mnie, obaj byli głównymi sprawcami. Podczas procesu mogliśmy obserwować wzruszający podział ról obu "ludzi honoru" - raz jeden był chory, raz drugi. Aż dziw, że w ogóle zapadł jakiś wyrok. Przedawnienie było tak blisko! Uzasadnienie sędzi Jethon będzie miało nie tylko wpływ na wyrok dla Jaruzelskiego. Nie mam wątpliwości, że inni z ówczesnego "świecznika władzy" - jak to się mawiało, unurzani w zbrodniach PRL, nie mogą teraz spać ze strachu i pewnie pod hasłem "Wszystkie ręce na pokład!" zwierają szeregi, by wyrok ten zaskarżyć.

Wciąż jesteśmy świadkami bezkarności, buty i kompletnego braku skruchy u komunistycznych zbrodniarzy pokroju Kiszczaka i Jaruzelskiego. O czym to świadczy?

- O tym, że im się to sowicie opłaciło. Im oraz zgrai, jaką za sobą ciągnęli. Wtedy, kiedy sparaliżowali cały kraj i zahibernowali społeczeństwo, cynicznie i bez umiaru - jak to się potocznie od czasu medialnego występu pewnej posłanki PO mówi - "kręcili lody". To wtedy, dzięki międzynarodowym geszeftom, stawali się właścicielami fortun. To wtedy, gdy opozycja siedziała w więzieniach i obozach odosobnienia, kiedy nie było nikogo, kto mógł im patrzeć na ręce, rozpoczęli rozkradanie Polski na niebywałą skalę. To wtedy zaczął się planowy demontaż kraju, który trwa do dziś.

Wróćmy do przeszłości. Po 13 grudnia 1981 r. znaczna część odradzających się polskich elit musiała wyemigrować, na różne sposoby wielu ludziom złamano życie. Cena wprowadzenia stanu wojennego była tak wysoka, że Polska na długie lata pogrążyła się w marazmie...

- To jest temat na 10-tomową pracę habilitacyjną, gdyby znalazł się tylko jakiś chętny i zdolny doktor nauk społeczno-politycznych. No właśnie - dlaczego się nie znalazł? A tym bardziej dziesięciu? Minęło już tyle czasu... Emigracja od 180 lat pustoszy nasz kraj. Wyjeżdżają najbardziej mobilni, młodzi, zdolni ludzie. Ktoś sarkastycznie stwierdził, że ludzie to wciąż najlepszy polski produkt eksportowy. Ten najlepszy "produkt" oddaje swoje siły innym. A przede wszystkim nie zagraża "trzymającym władzę", a precyzyjniej mówiąc - trzymającym się władzy jak pijany płotu. To dlatego nie ma w Polsce koniecznej i naturalnej wymiany pokoleń. Kiedy patrzę od lat tu, w Berlinie, na orszaki, z jakimi przyjeżdżają z Warszawy rozmaici "decydenci", to ze zdumieniem stwierdzam, że zapełniają je amorficzni młodzi ludzie w nieomal identycznych garniturach i z identycznym wyrazem twarzy. Bezideowi karierowicze. Czy oni będą kiedykolwiek decydować o Polsce i Polakach? Ci, których bym Polsce życzyła, pozbawieni szans awansu we własnym kraju, remontują niemieckie domy albo ustawiają towary w brytyjskich supermarketach. Kokietuje się ich odrobinę przed wyborami, bo w dzisiejszej demokracji obywatele sprowadzani są do roli bydła wyborczego. To nie są uboczne efekty transformacji, jak to wmawiano Polakom latami. To są świadome i pożądane procesy.

Wiele osób po zakończeniu stanu wojennego nigdy nie wróciło do Polski. Jak Pani myśli, czy jest to również związane z nierozliczeniem sprawców i trwaniem układu postkomunistycznego?

- Oczywiście. Trwanie tego układu oznacza, że nie ma miejsca dla zdrowych sił. One są zablokowane. Nie wszyscy mają ochotę na bierne przyglądanie się niekończącej się operecie. Neo-PRL jest tylko na pierwszy rzut oka lepsza niż PRL - z powodu kolorowych reklam i reklamówek. Jeśli się dokładniej przyjrzeć, to kiepskie przedstawienie. Przecież nadal panoszą się ci sami ludzie, którzy po wojnie ukradli nam kraj. Oni dziś wymierają, ale znakomicie umocowali swoje dzieci i wnuki. I jest z nimi tak, jak z wirusem grypy - każde nowe pokolenie jest silniejsze i sprytniejsze od poprzedniego. Jak ma sobie poradzić z tym wirusem osłabiany upustem zdrowej krwi organizm? Aby skutecznie wyleczyć, potrzebna jest prawidłowa diagnoza, a do niej niezbędne są badania laboratoryjne. Dlatego niesłychanie ważna jest rola niezależnych historyków, odważnych socjologów, uczciwych psychologów czy dziennikarzy. Znam wielu takich - starszych i nawet sporo młodszych, i wiem, jak dużo płacą za swoje posłannictwo.

Okres stanu wojennego zmienił również Pani życie. W jaki sposób?

- Drastycznie i definitywnie. Mnie i mojej rodzinie - włącznie z moją matką i moim synem. Pozbawienie pracy, wyeliminowanie zawodowe, więzienie, pozbawienie środków do życia, szykany wszelkiego rodzaju, próby alienacji, emigracja, która wbrew pokutującemu w Polsce mniemaniu, nie jest wylegiwaniem się w cudzych piernatach, choroba, bo osłabiony organizm nie wytrzymuje pewnego dnia obciążeń, kłopoty nawet dzisiaj z obliczeniem emerytury - to cały wachlarz, który dotykał i do dziś dotyka niemal wszystkich represjonowanych. Oczywiście tych, którzy nie pochodzą z pookrągłostołowego establishmentu. Tymczasem druga strona nie ma problemu ani z pensją, ani z emeryturą.

Jeśli spojrzeć z perspektywy minionych lat i miejsca zamieszkania, z jakimi jeszcze - według Pani - konsekwencjami stanu wojennego polskie społeczeństwo boryka się do dziś?

- To społeczeństwo przeszło wówczas zbiorowy zawał z wszelkimi tego skutkami. Jako organizm nie odrodziło się w pełni do dzisiaj, mimo że wyrosło nowe pokolenie. Nikt na dobrą sprawę nie policzył ofiar stanu wojennego: zastrzelonych, zamordowanych, zmarłych wskutek nieotrzymania pomocy lekarskiej, zamarzniętych w inkubatorach szpitalnych, kiedy wyłączano prąd, straumatyzowanych represjami tajnych służb, rozbitych rodzin etc. O skutkach gospodarczych nawet nie wspominam. Ten rachunek koniecznie trzeba sporządzić.

Dlaczego więc mimo tych oczywistych faktów część Polaków woli wierzyć Jaruzelskiemu zamiast niezależnym historykom wskazującym, że wprowadzenie stanu wojennego było zbrodnią i zdradą polskiego Narodu?

- Może działa na nich magia munduru? Tacy ludzie nie czytają opracowań historycznych. Na pewno wytłumaczyłby im tę różnicę bł. ks. Jerzy Popiełuszko. Kiszczako-Jaruzelscy tego się obawiali i dlatego właśnie go zamordowali. Jednak są jego następcy. Kiedy przyjeżdżam do Polski, chętnie odwiedzam rozmaite kościoły, by posłuchać kazań. To są miejsca, gdzie głośno i wyraźnie mówi się o podstawowych wartościach i powinnościach. To oznacza, że mamy wspólne tematy i wspólny dla nich język. Polaków jak żaden inny naród w Europie jednoczy wiara. A książki niezależnych historyków także nieźle się chyba sprzedają, prawda? My dopiero zaczynamy odzyskiwać swoją historię.

Czy - według Pani - Polska dzisiaj jest krajem w pełni niepodległym?

- Co znaczy - w pełni? Czy można być trochę niepodległym i trochę podległym? Jak jajeczko częściowo nieświeże? Cały szereg decyzji wszystkich rządów i Sejmów od 1989 r. wskazuje, że Polska nie jest krajem suwerennym, choć znad talerza z krupnikiem tego nie widać. Natomiast dostrzegł to zdumiewająco wyraźnie pewien znany "kaszubski historyk": "Polskość to nienormalność - takie skojarzenie narzuca mi się z bolesną uporczywością, kiedy tylko dotykam tego niechcianego tematu. Polskość wywołuje u mnie niezmiennie odruch buntu: historia, geografia, pech dziejowy i Bóg wie, co jeszcze wrzuciły na moje barki brzemię, którego nie mam specjalnej ochoty dźwigać". Zatem, gdyby Polska była suwerenna, byłaby normalna i żadne brzemię nie spadłoby na barki autora tych słów.
Suwerenność Polski zaczyna się od suwerennego myślenia Polaków - i tych w Polsce, i tych rozrzuconych po świecie. To jest zadanie, które z radością podjęliśmy w tamtych wspaniałych miesiącach i trudnych latach od Sierpnia ´80, i które przekazaliśmy naszym dzieciom i przekażemy naszym wnukom. Może to dopiero one sprawią, że słowo "suwerenność" ciałem się stanie?

Dziękuję za rozmowę.

„..czy aby do końca jestem bezpieczna...”-M.Wassermann



W tygodniku „Gość Niedzielny" z 12 stycznia (patrz tutaj) znalazł się wywiad z p. mecenas Małgorzatą Wassermann, córką śp. Zbigniewa Wassermanna pt.:“Mam to po ojcu“.
Całość warta jest wnikliwej lektury. Ja zwróciłam uwagę na poniższy fragment:

„...Sama byłam w zbyt wielkich emocjach, żeby myśleć racjonalnie. Nawet koszmarne przesłuchanie w Moskwie najpierw nie budziło moich podejrzeń. I dopiero w czerwcu, gdy miałam dostęp do akt prokuratorskich, gdy również wysłuchałam wystąpienia Edmunda Klicha w telewizji (mówił mniej więcej – że gdyby powiedział, co widział w Smoleńsku, wybuchłaby III wojna...) i gdy zaczęłam w końcu analizować jako prawnik to, co się wokół mnie działo, zaczęłam w zupełnie praktyczny i prawniczy sposób postrzegać katastrofę i obserwować posmoleńską rzeczywistość. Ktoś, kto nie ma nic do ukrycia – mówię tu o polskim rządzie – tak dziwnie się nie zachowuje... Tyle zaniedbanych spraw – czy aby na pewno przypadkowo? I wobec powyższego obecnie nie wykluczam żadnego scenariusza. „

Jeżeli  pani Wassermann "nie wyklucza żadnego scenariusza", to dlaczego do dzisiaj nie zdecydowała się na wystąpienie z zawiadomieniem o uzasadnionym podejrzeniu popełnienia przestępstwa chociażby w postaci zdefiniowanej w moim piśmie do Prokuratora Generalnego (patrz tutaj). Mogłaby od razu poprawić swoja pozycję procesową nie oglądając sie na "Zespół Parlamentarny", uzyskując nie tylko prawo do otrzymania statusu strony pokrzywdzonej, ale stając się współuczestnikiem śledztwa. W szczególnym przypadku, gdyby prokuratura podjęła czynności utrudniające prawa w zakresie zapewnienia gwarancji procesowych p. Wassermann, np. odmawiając jej praw strony pokrzywdzonej, to mogłaby ona w drodze zażalenia ujawnić stronniczość prokuratury i wystąpić z wnioskami o jej wyłączenie i poddanie sprawy ocenie międzynarodowych organów sprawiedliwości - patrz
  1. Konwencja o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności z dnia 4 listopada 1950 r. , oraz
  2. orzecznictwo Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, oraz art. 87 ust. 1, art. 90 ust. 1, art. 91 ust. 1,2,3 Konstytucji RP.

Nawet, jeśli pani mecenas Wassermann o tych rzeczach nie wie, to powinna się dowiedzieć. I w tej intencji o tym tutaj piszę. To także realnie zwiększyłoby jej własne poczucie bezpieczeństwa.
.....Zastanawiam się, czy aby do końca jestem bezpieczna...” kończy bowiem p. Wassermann swoją wypowiedź. Na to właśnie liczą siły hamujące uczciwe śledztwo. Na strach Rodzin Ofiar i na ich bezradność. Tymczasem strach to nie jest klucz do Prawdy.


13.01.2012

Antoni Macierewicz- list do mnie czy do FYMa?



 Pan poseł Antoni Macierewicz opublikował (patrz tutaj) na prośbę anonimowych blogerów swój list, jaki był uprzejmy przysłać mi pocztą elektroniczną w zeszłą niedzielę wieczorem. Do wczoraj byłam przekonana, że list ten skierowany był do mnie. Dlatego omówiłam go krótko (tutaj) cytując z niego najistotniejsze stwierdzenia, które przytoczyłam precyzyjnie (patrz zaznaczony na żółto tekst w oryginale – poniżej link).
Nie odnosiłam się do pełnych żalu dywagacji Pana Posła  na temat nieokreślonych publicystów, którzy „nie chcą w ogóle podjąć badań tego co mozna zbadać“. Uważałam też, że należy spuścić wstydliwą kurtynę milczenia na niezwykle emocjonalną drugą część listu, która w moim mniemaniu odzwierciedla idiosynkrazje steranego 45-letnią walką o lepszą Polskę działacza.
Okazało się jednak wczoraj, że dla pana Posła Macierewicza ta właśnie część jego listu była najważniejsza, ponieważ swoją publikację na portalu „w Polityce“ kazał zatytułować w ten oto sposób:
Antoni Macierewicz w sprawie koncepcji FYM-a - PEŁNY TEKST LISTU
Ucieszyło mnie w niedzielę, że przewodniczący Zespołu Parlamentarnego przyznaje mi rację w sprawach ewidentnie zasadniczych, czyli fałszowania danych TAWS/FMS przez Rosjan oraz uwiarygadniania ich (chcąc nie chcąc) przez Amerykanów, a także tzw. „ maskirowki“ (zaplanowanej inscenizacji) na Sewernym i nie odwołuje tego w środę.
Wczoraj jednak, patrząc na cytowany wyżej tytuł, z przykrością stwierdziłam, że list ten skierowany był nie tyle do mnie, co w istocie do popularnego blogera FYMa (Free Your Mind – tutaj). FYM ma niebawem ogłosić wynik wielomiesięcznego śledztwa obywatelskiego w sprawie Kłamstwa Smoleńskiego w formie książki, która będzie udostępniona nieodpłatnie w sieci.
Dziwić się jednak należy, że były minister spraw wewnętrznych, były wiceminister MON i były szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego (SKW) otoczony kręgiem asystentów i pomocników nie wysłał swojego listu bezpośrednio do blogera FYMa, do którego ma widoczne teraz, po publikacji swojego listu, dla wszystkich, choć dla mnie niezrozumiałe, żale i pretensje. Czyżby przy takim aparacie trudno było znaleźć (wielokrotnie powtarzany w sieci!) adres emailowy? Na szczęśćie dzięki upublicznieniu przez Pana Posła całego listu dowiedział się o jego budującej treści – jak mniemam – także właściwy adresat i wybaczy starszemu panu z tak heroiczną biografią przykre zarzuty i niezręczne sformułowania. Chciałoby się powiedzieć - wszystko dobre, co się dobrze kończy.
Niestety, problemy komunikacyjno-epistalograficzne pana Posła nie zbliżyły nas ani o krok do rozwiązania, na jakie czekamy. Dlatego muszę tu znowu powtórzyć: mimo upływu 21 miesięcy, pracy dwóch prokuratur i trzech komisji oraz Zespołu Parlamentarnego nadal nie wiemy, ani o której godzinie dokonała się zagłada Delegacji, ani - dlaczego. ani też gdzie.

Antoni Macierewicz potwierdza: nie było amerykańskich ekspertyz


Serdecznie dziękuję za list, otrzymany od pana Antoniego Macierewicza, w reakcji na mój artykuł o "amerykańskich ekspertyzach" (patrz porzedni wpis)

Po moim artykule na temat przekłamań w rzekomej amerykańskiej „ekspertyzie” zapisów z komputera pokładowego samolotu typ Tu154M nr seryjny 90A837, oraz zapisu skrzynki TAWS, którymi szczycił się dotąd Zespół Parlamentarny, otrzymałam list od jego Przewodniczącego, pana posła Antoniego Macierewicza. Pan poseł stwierdza już w drugim zdaniu:„przeczytałem Pani wpis z 5 01 '12 dotyczący odczytu systemu TAWS oraz FMS.W pełni zgadzam się z tą rekonstrukcją wydarzeń dotyczących odczytu, jaką pani przedstawiła.“
Ponad to afirmujące oświadczenie, ucieszyło mnie także uznanie prymatu faktów w następującym stwierdzeniu pana Antoniego Macierewicza :„…nie znaczy to, że zapisy TAWS i FMS nie były w różnorodny sposób fałszowane“ Przypomnijmy, że zapisy te zostały uznane za najważniejszy dowód katastrofy na smoleńskim Siewiernym, i przedstawiane były opinii publicznej przez Przewodniczącego Zespołu Parlamentarnego jako… wynik badan amerykańskich ekspertów.
Tymczasem, jak pięć dni temu wyraźnie napisałam w moim artykule:
Amerykańska NTSB (National Transportation Safety Board) nie wykonywała żadnych badań, bo nie ma do tego prawa. Badania wykonywał rosyjski MAK, wszystkie od A do Z.
Powtórzmy jeszcze raz: wszystkie informacje o rzekomych wstrząsach nad smoleńska ziemią znajdujące się obecnie u amerykańskiej NTSB pochodzą od MAK (i jest ten fakt w dokumentach NTSB czytelnie zaznaczony). Dotyczy to w szczególności godziny zdarzenia 6.56 UTC domniemanej katastrofy. Jako że zapisy te mogły być, i zapewne zostały sfałszowane, ich wartość dowodowa równa się zeru.
Przewodniczący Zespołu Parlamentarnego poseł Antoni Macierewicz przyznaje w liście dalej że 'maskirowka' w sposób oczywisty odgrywała w tej operacji kluczową rolę. Nie mam co do tego wątpliwości Zatem i w tej kwestii zgadzamy się choć—nie wiedzieć na jakiej podstawie—pan Przewodniczący chce jednocześnie wierzyć, że te ok. 30 ton mniej lub bardziej zardzewiałego złomu wywiezionego z polanki na wschodnim końcu lotniska Sewernyj, i zrzucone na południowym skraju tego samego lotniska, mogło kiedykolwiek należeć w części lub w całości do naszej 80-tonowej, odnowionej, błyszczącej świeżym lakierem tutki, zaś ponad 12 ton paliwa ulotniło się bez pozostawienia śladu.
Na szczęście, Zespół Parlamentarny działa i—jak zaznacza w swoim liście jego przewodniczący—ma jeszcze wiele zagadek do wyjaśnienia.Postrzega się przy tym jako obiekt ataków wrażych sił. Cieszy, że uzasadnione obawy o negowanie niepodważalnych faktów zostały przez Pana Przewodniczącego rozwiane. Tym bardziej więc należałoby zwracać baczną uwagę na czystość metodologiczną, a w szczególności weryfikowalność przy publicznym przedstawianiu koncepcji przez Zespół.
Pan Antoni Macierewicz pisze do mnie w liście na końcu tak: "Proszę więc o uczciwą dyskusję i rozważenie moich argumentów"
Ponieważ—jak nauczał Św. Tomasz z Akwinu—Prawda jest jedna, integralna, całkowita i niepodzielna , oraz ma tę właściwość, że zawsze wychodzi na światło dzienne, to nie wątpię ani przez chwilę, że tak będzie i tym razem. Prawda nie podlega dyskusji. Prawda o losie naszej Delegacji w dniu 10 kwietnia wyjdzie na wierzch. Nawet, kiedy dziś, mimo upływu 21 miesięcy, nadal nie wiemy o której godzinie wydarzyła się katastrofa. Ani - dlaczego. Ani też gdzie. Ani tym bardziej — czy w ogóle.
Wygląda na to, że nie dowiemy się tego od naszych prokuratur. Zawodzą one—jak widać—na całej linii. Tym większa jest rola Zespołu Parlamentarnego, który moim zdaniem nie tylko powinien stale walczyć o status Komisji Sejmowej, ale i niezależnie od od tego powinien niezwłocznie zabrać się do wysłuchiwania ważnych świadków wydarzeń sprzed 21 miesięcy, zamiast polegać na „amerykańskich ekspertyzach”. Nie można bowiem zgodzić się na to, aby ta bezprecedensowa w historii naszego kraju tragedia została przykryta patyną kurzu i stertą bezwartościowych ekspertyz.

Polacy na to nie pozwolą. Jeżeli zawiodą oficjalne drogi, to nie zawiedzie śledztwo obywatelskie. Czas na podsumowanie wyników.


5.01.2012

Rosyjskie badania i amerykańskie ekspertyzy


Tajemnicze skrzynki z Sewernego- TAWS i FSM

Od przeszło 20 miesięcy z wiadomych, tragicznych powodów narodziły nam się tłumy specjalistów od latania, a przynajmniej co drugi z nich zna się także na konstrukcji samolotu. I to nierzadko lepiej, niż na konstrukcji cepa. Szczególnie dobrze znamy się na tupolewach, bo wiadomo, ruskie badziewie i zrobione chyba z kryształu - rozpada się toto na tysiące drobnych odłamków od zahaczenia o byle brzozę podczas lądowania.

Ale dość sarkazmu. Faktem jest, że od przeszło 20 miesięcy zarzucani jesteśmy fachową terminologią dotyczącą naszej narodowej tragedii z 10 Kwietnia. Nikt się nie wysila, żeby nam cokolwiek z tego wytłumaczyć. Ten fachowy żargon ma na celu jedynie stworzyć zasłoną dymną z pozornych działań i pozorowanych dywagacji. I chociaż temat jest prawie wyczerpany, bo niedługo stanie pomnik, uroczyście zostaną złożone wieńce i będzie pozamiatane, to jednak, zgodnie z dewizą „lepiej późno, niż wcale”, warto raz dobrze przyjrzeć się temu, o co na przykład z tymi całymi sławnymi amerykańskimi ekspertyzami komputerów pokładowych TAWS/FMS chodzi.

Dla przypomnienia: na oślej łączce na rubieżach lotniska wojskowego Sewerny, położonego niedaleko od centrum Smoleńska zarzuconej zardzewiałym złomem samolotowym, znaleziono 10 kwietnia 2010 r. wieczorem czerwony żakiet śp. Grażyny Gęsickiej, który, obok listy ofiar i ciał śp. Prezydenta i marszałka Putry, stał się dowodem na to, że tam właśnie wydarzyła się 14 godzin wcześniej tragedia. Podobno kilka osób ów żakiet w nocy widziało, w tym poseł Max Kraczkowski. Co ciekawe, nie zauważył go 14 godzin wcześniej, rano, ani pan montażysta-operator Wiśniewski, ani pan kierowca Kwaśniewski, ani jego pasażer, pan ambasador Bahr, ani pan Stachelski, ani pan minister Sasin, ani pan Kwiatkowski, ani pan Wierzchowski, ani w ogóle nikt. Ba! Nikt nie zauważył kokpitu tutki, a ten „drobiazg” naprawdą trudno przeoczyć.

Tym bardziej nie dziwota, że nikt nie zauważył walających się w błocie komputerów pokładowych, czyli systemu wczesnego ostrzegania TAWS oraz komputera FMS (Flight Management System), które w obecnej dobie są zaraz po silniku najważniejszymi urządzeniami każdego samolotu od Cesny poczynając i dzięki nim podobno nawet ja po jednej próbie i to z zamkniętymi oczami potrafiłabym wystartować z Okęcia i wylądować w Smoleńsku.
Pan montażysta-operator Wiśniewski, który był pierwszy z kamerą na miejscu tragedii, znalazł co prawda od razu czarne skrzynki w pomarańczowej kapsule, co wyglądało bardzo filmowo, ale komputery znalazł nie wiedzieć kiedy zdaje się Spec-Naz. Albo straż pożarna. No, chyba że sprawne sanitariuszki w wolnej chwili.
W każdym razie bezcenne komputery produkcji amerykańskiej znalazły się od razu we właściwych rękach i po zaledwie dwóch tygodniach leżenia – jak chcemy wierzyć -w zamkniętym na cztery spusty sejfie w Moskwie, zostały przesłane pocztą dyplomatyczną do USA, do producenta czyli Universal Avionics. Faktem jest, że JAKO JEDYNY DOWOD, jeśli nie liczyć ciał naszych Ofiar w zalutowanych trumnach, opuściły one Rosję i znalazły się w USA, w rękach ekspertów. Reszta dowodów nadal jest aresztowana w Rosji i nawet zapis czarnych skrzynek otrzymaliśmy z 10-minutowym bonusem w postaci kopii.
Jak zatem mógł minister Szojgu do tego dopuścić, by komputery pokładowe badał kto inny?
Moje głębokie i postępujące przeświadczenie o spiskowej praktyce dziejów kazało mi spytać paru fachowców z naszej strony, czy aby owe "zapisy" z TAWS od początku nie miały być uwiarygodnione przez amerykańskich przyjaciół? Wygląda bowiem na to, że tak to zaplanował MAK, a wiary-godni i poczciwego serca Polacy łatwo uwierzyli w "badania i ekspertyzę" w Redmond.
Tymczasem, ujmując to najkrócej w punktach, fakty są następujące:

  1. Amerykańska NTSB (National Transportation Safety Board) nie wykonywała żadnych badań, bo nie ma takiego prawa. Badania wykonywał MAK, wszystkie od A do Z.
  2. MAK zwrócił się o pomoc prawną do strony konwencji ICAO (International Civil Aviation Organization)- NTSB w badaniu skrzynki FMS i TAWS wyprodukowanej przez firmę amerykańską, czyli z jurysdykcji NTSB wykazując tym samym nadprogramową dobrą wolę.
  1. NTSB w ramach pomocy przekazał materiały do Redmond, a otrzymane wyniki przekazał do MAK. Fachowcy w Redmond odczytali zamówione wybrane dane i zwizualizowali je na papierze. Nic ponadto. Nie wypowiadali się na tematy wiarygodności lub integralności tych danych, bo nie byli o to pytani.
  2. MAK na mocy konwencji ICAO przekazał swój raport ze śledztwa z odczytami z Redmond do publikacji w NTSB.
  3. NTSB opublikowała raport MAK z zaznaczeniem autorstwa MAK. Widnieje tam do dziś godzina zdarzenia 8.56!
  4. NTSB i w ogóle Amerykanie nie mogli i nie wykonali niczego w tej sprawie, poza rolą skrzynki pocztowej, zatem nie mogli nic z własnej inicjatywy badać, ogłaszać, publikować, ponad to, co zostało zlecone przez Rosjan. Nie są oni bowiem prawnie zainteresowaną stroną w tej sprawie. Wszystko, co mogli, to spełnić czyjeś prośby na mocy umów międzynarodowych.

Redmond wykonało zleconą przez NTSB ekpertyzę skrzynek otrzymanych z Moskwy, w zakresie wskazanym przez Moskwę. Nie musieli wykonać tego na
zlecenie MAK wprost, a na polecenie NTSB musieli wykonać to,o co poproszono i w ścisłym zakresie tylko to, o co poproszono. (tutaj link-klik) Taki mówi konwencja o współpracy. Czyli powtórzmy jeszcze raz: NTSB poleca odczytać skrzynki i dokonać ich zapisu na osi czasu z wizualizacją w postaci wykresu i zrzutem danych w np. .xls (Excel) I to Redmond wykonuje. Nic ponadto. Nie może wyrażać opinii o prawidłowości danych, albo o stanie skrzynki, jeśli nie jest o to proszona. MAK mógł wysłać rozbebeszone pudełko z podmienionymi częściami i poprosić o odczyt. Redmond wykonuje. I koniec! Choć byłoby nawet oczywiste, że to fałszerstwo, nie mogą nic o tym mówić, bo o to nie pyta urząd NTSB. To jest jasne jak słońce dla każdego, kto jest obeznany z procedurami administracyjnymi dobrze funkcjonujących organizacji.

  • 7. Według prawa międzynarodowego stronami do tego zdarzenia są rządy PL i RU, które na mocy umowy Tuska z Putinem przekazały do badania MAK okolicznosci katastrofy. To umocowanie jest jasno przez MAK wykazane i opublikowane na stronie NTSB - proszę sprawdzić (tu link) Stronami są rządy PL i RU. Zresztą to oczywiste, bo mówi o tym prawo międzynarodowe, prawo lotnicze, konwencja chicagowska i konwencja ICAO. Wszystkie zgodnie stwierdzają, że samoloty państwowe (state aviation) należą do wyłącznej kompetencji właściwych rządów - właściciela samolotu i terenu zdarzenia. Jeśli na przykład włoski samolot rozbije się w Boliwii -są to rządy Włoch i Boliwii, jeśli francuski boeing na międzynarodowym Atlantyku - wyłącznie rząd Francji.

Podsumowując: NTSB i Redmond tak naprawdę nic nie badały, tylko w Redmond odczytano to, co im Moskwa przysłała. I tylko tyle, bo tyle im kazano, ani linijki więcej (choć mieli na to ochotę powiadamiając o duzej ilości danych- cyt.:“ Duża ilość surowych danych. Możemy przedstawić inne parametry w postaci czytelnej dła człowieka, jesli będzie potrzebne w śledztwie“), a z własnej inicjatywy nic robić nie mogą. Oczywiście, bez wątpienia wiedzą o wszystkim, co się wydarzyło, ale wiedza jest rzeczą zbyt cenną, by się nią niepotrzebnie chwalić.


Powtórzmy jeszcze raz: wszystkie informacje o Smoleńsku w amerykażskiej NTSB pochodzą od MAK (i jest to w raporcie czytelnie zaznaczone). Dotyczy to w szczególności godziny zdarzenia 6.56 UTC.
W związku z powyższym dywagacje o rzekomych badaniach NTSB, wzywanie ich do takowych poprzez naszych parlamentarzystów jest dziecinnym nieporozumieniem. Nie jest natomiast zabawna akcja propagandowa wokół "badań NTSB". NTSB nie zrobił nic w tej sprawie i - co więcej - nic zrobić nie może, a gen. Anodina to sprawnie wykorzystała. Pomimo „świetnej współpracy“z Rosjanami nadal nawet nie wiemy, o której godzinie wydarzyła się katastrofa. Ani, dlaczego. Ani- gdzie. Ani tym bardziej- czy w ogóle.



Ze strony NTSB:
http://www.ntsb.gov/aviationquery/brief2.aspx?
ev_id=20100429X00503&ntsbno=ENG10RA025&akey=1%20ENG10RA025