24.05.2011

Antoni Macierewicz o Smoleńsku w Berlinie

Nareszcie – chciałoby się powiedzieć. Nareszcie Polacy w Berlinie skutecznie przez całe lata pozbawiani jakiegokolwiek kontaktu z politykami dużego formatu (z wyjątkiem krótkiej wizyty Prezydenta Kaczyńskiego na Uniwersytecie Humboldta 5 lat temu) mogli całe długie niedzielne popołudnie spędzić z legendą polskiej prawicy, jaką bez wątpienia jest Antoni Macierewicz. A była to twarda próba.




Wszyscy mieli za sobą już ponad dwie godziny spotkania z Mariuszem Pilisem, twórcą filmu „List z Polski”. Kameralna sala kina „Filmbühne“ była przepełniona , a nawet- jak to widać na zdjęciach, które wczoraj zamieściłam (patrz tutaj), wiele osób wytrwale stało.


Minister Macierewicz przybył na zaproszenie berlińskiego Klubu Gazety Polskiej i dzięki długim staraniom adwokata Stefana Hambury, przede wszystkim po to, aby opowiedzieć o dotychczasowych ustaleniach Zespołu Parlamentarnego ds. Katastrofy Smoleńskiej, którego prace koordynuje. I chociaż na całość wniosków po blisko 10 miesiącach pracy Zespołu trzeba jeszcze poczekać (końcowy raport zostanie przedstawiony po ogłoszeniu ciągle przesuwanego raportu tzw. Komisji Millera), to było to spotkanie dla wszystkich stron bardzo owocne.
Minister Antoni Macierewicz – tu zgodzą się wszyscy- jest człowiekiem o wielkiej, autentycznej charyzmie, dlatego jest zawsze słuchany uważnie i jego słowa zapadają głęboko w serce. Czasem jednak słowa te z serca odbywają drogę do mózgu słuchającego i jego większy, mniejszy lub całkiem tyci rozsądek  cichutko dokonuje analizy logicznej wypowiedzianych tez.

Tak było – przynajmniej w moim przypadku – i tym razem. Przede wszystkim z tego względu, że przedstawiane przez min. Macierewicza i popularyzowane przez Gazetę Polską (m.in.film „Mgła”) okoliczności „katastrofy” z grubsza nakładają się na oficjalny Raport MAK i raport płk. Grochowskiego, z-cy min.Millera z 18 grudnia 2010 r.
Według ustaleń Zespołu Parlamentarnego katastrofa rządowego Tu154M miała miejsce 15 metrów nad ziemią 10 kwietnia o godz. 10:41' 5”. O tej bowiem godzinie stanął komputer pokładowy ze „znikniętego” cztery godziny później kokpitu i uprzejmie jakiś czas potem przekazany do zbadania amerykańskiemu producentowi przez Rosjan.
Ta katastrofa o nieznanej etiologii, której nikt nie widział i nie słyszał, spowodowała zniknięcie 60% masy 80-tonowego żelaznego cielska samolotu, zniknięcie podłogi, foteli, wszelkiego typowego ustrojstwa i urządzeń pokładowych. Trzynaście ton paliwa samolotowego wyparowało bezwonnie i bezgłośnie (18 ton paliwa miał w bakach samolot przed wylotem, 5 ton powinien zużyć na lot do Smoleńska ) w tej samej sekundzie. Co gorsza, wyparowała większość osób. „Wsie pogibli” - stwierdzili oficerowie Specnazu. Jakakolwiek akcja ratunkowa była tym  samym zbyteczna, co min. Macierewicz ma za złe Rosjanom. Niewyparowane ciała niektórych ofiar znajdowały się w zdumiewająco rśżnym stanie- jede były zwęglone, inne nagie, za to z porywanymi kończynami, inne wyglądały, jakby spały, ale za to były ubłocone. Nie wiadomo jednak, w jaki sposób zginęły i zupełnie nie rozumiem, dlaczego tej wiedzy dzięki ekshumacji nie domaga się Zespół Parlamentarny. Dlaczego „katastrofa” miała taki zastanawiający i nietypowy dla katastrof przebieg- tego zespół jeszcze nie wie. Jak na ironię ostała się tylko nietknięta flaga polska z prezydenckiej salonki oraz czerwony żakiet na krzaku. Obie rzeczy – niezwęglone, niewyparowane, nieubłocone.
Trudno pojąć, dlaczego obszar zainteresowania Zespołu ogranicza się jedynie do ostatnich 10 kilometrów lotu.   Niezrozumiałe, dlaczego z obszaru zainteresowania wykluczono punkt wyjścia, czyli lotnisko (właśnie-Okęcie czy Bemowo?) oraz dlaczego nie bada się trajektorii lotu, która przecież radiolokacyjnie obowiązkowo MUSI być udokumentowana. 
Niestety, ani dla mnie, a tym bardziej dla wielkiej grupy osób rozrzuconych po świecie, która od roku zajmuje się tym tragicznym momentem polskiej Historii badając detalicznie wszelkie okoliczności, daty, fakty, dokumenty etc. nie znalazł się w narracji Zespołu min. Macierewicza ani jeden dowód na to, że na płycie lotniska  Sewernyj 10 kwietnia 2010 r. (o której godzinie dokładnie nie wiadomo) zginęło 96 wybitnych Polaków. Bo oparcie całego przewodu dowodowego na fakcie, że o godz.10:41'05” zatrzymał się pokładowy komputer, bo tak stwierdził jego producent z Redmonton/USA sprowadza się do manipulowalnej informacji, że o tej to godzinie przerwany został zapis danych do pamięci FMS (Flight Management System). Tyle i NIC WIECEJ. Amerykanie po prostu dostali od Rosji JAKIES DANE. Niczego to nie dowodzi w kwestii czasu domniemanej katastrofy. 
Kiedy minister Macierewicz w przejmujący sposób odmalowywał krajobraz po katastrofie na zaśmieconej łączce nieopodal warsztatu samochodowego, w sali panowała śmiertelna cisza. Mówił, jakby tam był i my byliśmy w tym momencie z nim. Jednak Antoniego Macierewicza tam nie było. Oto, co potrafi kunszt urodzonego narratora. Opowiadali o tym- mniej lub bardziej zbornie, ale zastanawiająco niespójnie - zaproszeni przed oblicze Zespołu Parlamentarnego uczestnicy tamtej chwili – montażysta filmowy Sławomir Wiśniewski (w mediach rosyjskich przedstawiany jako Sliwiński), minister J.Sasin i minister M.Wierzchowski – obaj z Kancelarii Prezydenta i inni. Wiem, bo niektóre z tych wypowiedzi odsłuchałam w internecie po kilka razy. I właśnie za tę wspaniałą działalność Zespołu Parlamentarnego dziękowałam ministrowi Macierewiczowi publicznie: za ten wielki wysiłek zaproszenia i przepytania ze szczegółów, które w ludzkiej pamięci tak szybko ulegają zatarciu, świadków tamtego wydarzenia. Jest to zupełnie bezcenne świadectwo, ale i związana z jego uzyskaniem ciężka praca. Mam głęboką nadzieję, że inicjatywa ta będzie kontynuowana. Wielkie dzięki należą się także tym wszystkim, którzy – dzięki własnemu poczuciu obywatelskości i przyzwoitości oraz autorytetowi Antoniego Macierewicza przed obliczem Zespołu Parlamentarnego się stawili. Wielka szkoda, że te zapisy nie zostały przepisane albo choćby pokawałkowane w numerowany sposób, przez co powrót do jakiegoś fragmentu wymaga odsłuchania całości po raz kolejny, ale wobec znikających taśm, zdjęć, filmów, dowodów i last but not least ludzi, należy pochylić się z szacunkiem nad tymi nielicznymi, którzy podjęli ryzyko i trudy wyjaśnienia tego co się stało – właśnie: GDZIE? KIEDY? 10 kwietnia 2010 roku.
Nie dajmy zginąć POLEGŁYM.

P.S.

Organizatorzy, czyli nowopowstały Klub Gazety Polskiej z braku doświadczenia wrzucili dwa duże grzyby w przysłowiowy barszcz. Najpierw, o 14 po południu, już po mszy, lecz jeszcze w porze niedzielnego obiadu zaczęła się projekcja filmu „List z Polski” oraz spotkanie z jego twórcą, Mariuszem Pilisem. Niestety, sprzęt się przegrzał, projekcję musiano przerwać. Rada na przyszłość-przygotować zawczasu zastępczy sprzęt. Druga- niemniej ważna rada kulinarna na przyszłość- lepiej jeden grzyb w barszcz!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz