6.04.2017

Smoleńska zmowa milczenia 

Z Leszkiem Misiakiem, ekspertem w sprawie katastrofy

smoleńskiej i współautorem książki Musieli zginąć, rozmawia

dr Leszek Pietrzak, były analityk BBN. (Warszawska Gazeta; (31 marca 2017)


Powołując podkomisję do
zbadania od nowa przyczyn
katastrofy smoleńskiej na początku
2016 r. Antoni Macierewicz
powiedział: Mija sześć lat
od momentu, który nazwano
największą tragedią po drugiej
wojnie światowej. Była to
największa tragedia lotnicza
w dziejach lotnictwa światowego.
Dziś okazuje się, że wokół
tej największej tragedii
było krótkie ożywienie i znowu
zapanowała cisza. Czy to nie
dziwne?

To nie jest cisza, to zmowa milczenia.
Pomijam pojawiające się
deklaracje, że NATO powinno pomóc,
że będziemy walczyli o zwrot
wraku itd. Nikt nie pyta obecnej
władzy, dlaczego nie prowadzi
transparentnego śledztwa.
Nikt nie pyta Antoniego Macierewicza,
dlaczego podległe mu
służby, zwłaszcza Służba Kontrwywiadu
Wojskowego, od półtora
roku ukrywają kluczowe dowody
w sprawie katastrofy, m.in. zapis
monitoringu lotu Tu-154M 101, zapisy
depesz systemu ACARS, czyli
tzw. wirtualnej czarnej skrzynki,
zapisy radarowe lotów z 10 kwietnia
2010 r. Nikt nie upomina się
o bieżące informacje o przebiegu
i stanie śledztwa z prokuratury,
która także posiada zapisy radarowe,
wiedzę o ACARS, zdjęcia satelitarne,
otrzymane z USA. Nikt
nie żąda odpowiedzi, dlaczego
Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego
2 lutego 2010 r. a więc
przed katastrofą, uzyskała dostęp
do kontroli radarowej lotów z Okęcia
i lotów nad całą Polską, choć nie
ma w zakresie swoich ustawowych
obowiązków monitorowania przestrzeni
powietrznej. Zapanowała
jakaś dziwna zmowa milczenia.
Milczą również „niepokorni” dziennikarze,
którzy przed dojściem do
władzy PiS-u zarzucali administracji
Tuska ukrywanie informacji na
ten temat, a nawet kolaborację
z Rosją.
Może zastój w śledztwie, także
dziennikarskim, jest spowodowany
tym, że temat katastrofy
nie jest już gorącym tematem
debat politycznych.
Jeśli interes polityczny przesądza,
czy wyjaśnia się przyczyny takiej
tragedii, czy nie, wystawia to
straszne świadectwo politykom,
nie mówiąc o dziennikarzach.
W kwietniu i grudniu ub.r.
wskazaliśmy na łamach „Warszawskiej
Gazety”, co naszym
zdaniem powinna zrobić prokuratura,
czego dotąd nie
zrobiła, co ukrywa SKW i jakie
informacje powinien upublicznić
Antoni Macierewicz
oraz prowadząca to śledztwo
prokuratura. Nikt nie zakwestionował
tych bardzo poważnych
zarzutów i pytań i nikt się
do nich nie odniósł. Wciąż słyszymy,
że katastrofa powinna
zostać wyjaśniona. Jednak gdy
zadajemy konkretne pytania
w tej sprawie, napotykamy na
prawdziwy mur milczenia. Jak
to można wytłumaczyć?
– Dla tysięcy Polaków, którzy zapalali
po katastrofi e znicze pod Pałacem
Prezydenckim, jak również
dla tych, którzy śledzili te wydarzenia,
a teraz obserwują kolejne
smoleńskie miesięcznice oraz organizowane
w całej Polsce rocznicowe
marsze pamięci, jest to
całkowicie niezrozumiałe, a nawet
wręcz szokujące. Nie tak bowiem
wyobrażali sobie „dobrą zmianę”.
Byli przekonani, że po dojściu PiS-u
do władzy poznamy całą prawdę
na temat katastrofy w Smoleńsku,
gdyż tak obiecywano. A jednak po
prawie półtora roku rządów PiS-u
prawdy tej nie znamy.
Co Pana najbardziej dziwi
w działaniach służb obecnej
administracji państwowej
w aspekcie wyjaśniania
katastrofy?
Ukrywanie kluczowych dowodów.
Jednak najbardziej zdumiewa
mnie milczenie samego
Jarosława Kaczyńskiego, dopuszczanie
przez niego do całkowitego
zastoju w śledztwie smoleńskim
i nieinformowanie w tej sprawie
społeczeństwa. Sądzę, że bez przyzwolenia
Kaczyńskiego czy tolerowania
przez niego takiej sytuacji
nie mogłoby to mieć miejsca, i to
aż przez półtora roku. Zastanawiam
się, jakie racje spowodowały,
że człowiek, tak boleśnie został doświadczony
przez tragedię smoleńską,
w której, przypomnijmy,
stracił brata-bliźniaka, milczy?
Mam na myśli przede wszystkim
całkowity brak reakcji Kaczyńskiego
na ukrywanie dowodów,
jak również zaniechanie wielu
działań, jakie mogłyby zostać w tej
sprawie podjęte. Ten dystans Jarosława
Kaczyńskiego jest naprawdę
zdumiewający. Tak jakby poznał
już prawdę o katastrofi e smoleńskiej
i ta prawda na tyle go przeraziła,
że całkowicie zamknęła mu
usta. Jak straszna musiała być ta
prawda? Na pewno tą prawdą nie
było poznanie szczegółów, w jaki
sposób ludzie Putina dokonali zamachu
na polską delegację, lecącą
do Smoleńska. Bo wówczas mówiłby
o tym głośno na cały świat.
Tą prawdą nie były również związane
z katastrofa zaniechania i zaniedbania
ekipy Donalda Tuska. Bo
gdyby tak było, Jarosław Kaczyński
od razu obwieściłby to opinii
publicznej. Powstaje więc pytanie,
co tak naprawdę jest powodem
spuszczenia zasłony milczenia
nad Smoleńskiem? Dlaczego katastrofa
smoleńska stała się dzisiaj
dla PiS-u przysłowiowym „gorącym
kartofl em”?
Jarosław Kaczyński przez cały
czas jednoznacznie wypowiadał
się, że sprawa katastrofy
musi zostać wyjaśniona. W jednym
z wywiadów powiedział:
musimy bez żadnych wątpliwości
ustalić, czy doszło do zamachu.
W cywilizowanym świecie
nie było takiego wydarzenia,
jak likwidacja całego przywództwa
jakiegoś państwa. Jednak
do zbadania tego konieczne jest
uchwalenie odrębnej ustawy.
Jarosław Kaczyński zawsze
krytykował PO za sposób prowadzenia
śledztwa w sprawie
katastrofy w Smoleńsku.
– Ale dziś władzę ma Jarosław
Kaczyński, a nie PO. Jego ludzie
uzyskali dostęp do wszelkiej wiedzy
i dokumentacji, także tej najbardziej
tajnej. Jednak specjalnej
ustawy, którą zapowiadał Kaczyński,
nie ma, a zamiast prawdziwego
przełomu, śledztwo zostało
de facto utajnione. Jest jasne, że
milczenie i ukrywanie kluczowych
informacji ze śledztwa oznacza po
prostu osłanianie sprawców zaniedbań,
czy wręcz zamachowców,
jeżeli oczywiście był to zamach,
bo w śledztwie – co warto przypomnieć
– nie odrzucono tej hipotezy.
To, jak można sądzić, daje czas
tym sprawcom na zatarcie dowodów
ich winy oraz na mataczenie.
Czas to przecież ważny czynnik
w każdym śledztwie.
Ani prokuratura, ani MON
nie upubliczniły nagrań monitoringu
lotu z 10 kwietnia
2010 r. wykonanych przez
służby wojskowe. Lot Tu-
-154M 101 był lotem wojskowym,
w jego planie było
wyraźnie określone, że miał
status HEAD, tj. z najważniejszymi
osobami w państwie
na pokładzie, a takie loty zawsze
są monitorowane. Polskie
służby specjalne wciąż
ukrywają dokumentację prowadzonego
przez nie monitoringu
lotu Tu-154M 101?
Tak rzeczywiście jest. Rodzi się zasadnicze
pytanie: kogo w ten sposób
polskie służby ochraniają?
MON dawno zapowiadało upublicznienie
nagrań z nasłuchu
polskiego samolotu rządowego,
uzyskanych z Łotwy i Szwecji,
a tymczasem od półtora roku
ukrywa własne nagrania. Przypomnijmy,
że zgodnie z instrukcją
służby wojskowe korzystają w lotach
HEAD z tajnej stacji nasłuchowej,
z radiostacji HF, która służy do
prowadzenia korespondencji radiowej,
co umożliwia łączność na
bardzo dalekich zasięgach, przesyłanie
danych, faksów, obrazów,
szyfrowanie i transmitowanych
danych. Radiostacje wojskowe
VHF/UHF zapewniają bezpieczną
łączność także z ośrodkami sojuszniczymi
z NATO. Zapis tego monitoringu
jest ukrywany, podobnie
jak wiedza o systemie ACARS,
który wysyłał do 36. SPLT (Specjalnego
Pułku Lotnictwa Transportowego)
szczegółowe depesze
o położeniu maszyny, stanie urządzeń,
parametrach lotu, decyzjach
załogi. ACARS bazuje na sieci przekaźników
satelitarnych rozsianych
po całym świecie, informacje są
automatycznie przesyłane do bazy
na ziemi co kilka minut. W 36. SPLT
był dyżurny koordynator lotów
(DKL), który, oprócz prowadzących
samolot kontrolerów cywilnych,
monitorował loty Tu-154,
odbierał depesze ACARS. Informacje
na ten temat są od półtora
roku przez MON utajnione. Nie
podano, że ACARS był zainstalowany
w polskim samolocie, nawet
po tym jak ujawniłem, że jest to
przez MON ukrywane (!). Informacji
o ACARS brak było też w raporcie
Millera. Ale w anglojęzycznych
raportach sporządzonych przez
Universal Avionics System Corporation
– amerykańskiego producenta
awioniki zainstalowanej
w Tu-154M 101, znaleźliśmy informacje,
że ACARS był na jego pokładzie.
Jeśli ten rejestrator przed
tragicznym lotem do Smoleńska
jakaś „niewidzialna ręka” wymontowała,
tak jak odłączono
radiostacje ratunkowe, czyli lokalizatory,
świadczyłoby to o działaniu
„wspólnym i w porozumieniu”
w celu ukrycia, w jakim dokładnie
miejscu i o jakiej dokładnie godzinie
samolot zaginął. Prokuratura
dotąd nie upubliczniła również informacji
o logowaniach włączonych
na terenie Rosji telefonów
23 ofi ar, które pozwalają odtworzyć
czas i miejsce urwania się
łączy telefonicznych, a także informacje
SMS, rozmów, nagrań
poczt głosowych itp. Wszystkie
one są nadal utajnione, podobnie
jak wiedza dotycząca zapisów radarowych
lotu Tu-154, począwszy
od startu z Okęcia aż do momentu
krytycznego, która jest w posiadaniu
prokuratury, służb wojskowych
oraz ABW. To są przecież bardzo
ważne dowody na to, co naprawdę
stało się w Smoleńsku. Przy dzisiejszym
monitorowaniu lotów
przez wiele rejestratorów (zwłaszcza
w przypadku samolotów
typu Air Force One) wrak nie jest
niezbędny do ustalenia tego, co
stało się w dniu 10 kwietnia 2010 r.
Wydawało się, że po przejęciu
władzy przez PiS ruszą postępowania
prokuratorskie
i procesy sądowe dotyczące
Smoleńska. Ale czy tak się rzeczywiście
stało?
Prokuratura nie informuje nas
na bieżąco o postępach prowadzonego
śledztwa w sprawie katastrofy
w Smoleńsku. Jedna
ogólnikowa konferencja to zdecydowanie
za mało. Nic nie wiemy
o przesłuchaniach kluczowych
świadków, o tym, czy dokonano
np. aresztowań „punktowych”,
które po nitce do kłębka mogłyby
doprowadzić do głównych
winowajców, a więc np. osób
odpowiedzialnych za wymontowanie
lokalizatorów ratunkowych
w Tu-154 przed 10 kwietnia 2010 r.,
osób odpowiedzialnych za ACARS,
za nasłuch, za monitoring samolotu
prezydenckiego, za nadzór
nad tymi ludźmi, a także innych
ważnych świadków. Polacy powinni
wiedzieć, kto i o co jest podejrzewany
w tej sprawie. Słowem,
mamy brak konkretów i ciągle
tylko same ogólniki. Wyjaśnienie
tragedii smoleńskiej jest sprawą
publiczną, powinno toczyć się
przy otwartej kurtynie. Niedawna
informacja, że SKW złożyło zawiadomienia
do prokuratury w sprawie
przetargu na remont Tu-154
w Samarze to odwracanie uwagi
od wyjaśnienia momentu samej
katastrofy. To tak, jakby po śmierci
pacjenta, zamiast najpierw przeprowadzić
sekcję zwłok, zajmowano
się zapaleniem migdałków,
które przechodził w młodości.
Nie mamy komunikatów o stanie
śledztwa podkomisji ani
prokuratury, nie została ujawniona
wiedza, jaką w tej sprawie
dysponuje SKW. Za to
pojawiają się kolejne deklaracje,
obietnice, które bardzo
szybko podchwytują media
i komentują. Nikt nie sprawdza,
czy ma to pokrycie w rzeczywistości
albo istotne znacznie
w całej sprawie.
Właśnie tak to wygląda. Opinia
publiczna dostaje w ten sposób
fałszywy obraz, wskazujący, że
w sprawie katastrofy smoleńskiej
rzeczywiście „coś się dzieje”. Gdyby
dotyczyło to innego wydarzenia,
można byłoby to zignorować.
Ale w tym wypadku chodzi o tragedię
ofi cjalnej polskiej delegacji
z prezydentem RP na czele. Wyjaśnienie
jej winno zatem być absolutnym
priorytetem polskiego
państwa. Takie były zresztą zapowiedzi
polityków PiS-u, gdy partia
ta była jeszcze w opozycji. Wypowiedzi
Macierewicza, że „najwyższy
czas, by NATO włączyło się
w wyjaśnianie katastrofy smoleńskiej”,
a potem kontra szefa MSZ
Witolda Waszczykowskiego, że takich
instrumentów, aby udzielić
Polsce pomocy w tym śledztwie,
„Kwatera Główna NATO nie ma”,
czy też wypowiedź szefa MSZ, że
jest przygotowywana skarga do
Międzynarodowego Trybunału
Sprawiedliwości w Hadze w sprawie
zwrotu Polsce wraku, która zostanie
wniesiona, o ile (sic!) będzie
decyzja polityczna rządu, tylko potwierdzają
tezę o grze pozorów.
Oświadczenie rzecznika rządu Rafała
Bochenka z 20 lutego 2017 r., że
sprawa katastrofy smoleńskiej powinna
zostać wyjaśniona, „bo to,
co zrobili nasi poprzednicy, woła
o pomstę do nieba” i jego stwierdzenie,
że raporty komisji Millera
zostały stworzone pod „dyktando
Rosjan” również wpisują się w tę
trwającą od półtora roku smoleńską
propagandę sukcesu, jaką
karmi Polaków rząd PiS-u. Obecna
władza, zamiast wyjaśnić przyczyny
katastrofy w Smoleńsku,
„zastępczo” koncentruje emocje
i uwagę Polaków w sprawie Smoleńska,
budując pomniki ofiar,
upamiętniając ich nazwiskami
ulice i skwery oraz organizując
miesięcznice, rocznice i apele poległych,
tak jakby ci ludzie zginęli
na froncie walki. A jednocześnie
ta sama władza pozostawia wyjaśnienie
przyczyn ich śmierci jako
sprawę wciąż otwartą. To już nawet
nie kabaret, to jest tragifarsa.
Opinia publiczna oczekiwała,
że Antoni Macierewicz opublikuje
białą księgę, w której zamieściłby
tę wiedzę, którą, co
wiele razy publicznie zaznaczał,
ukrywała ekipa Donalda
Tuska. Jak pamiętamy, będąc
jeszcze w opozycji, Macierewicz
publikował raporty zespołu
parlamentarnego, nawet
te cząstkowe. Ale nie słychać
o publikacji.
Skoro wiedza jest ukrywana,
trudno oczekiwać na książkowe
publikacje nowych faktów. Powołana
przez Macierewicza
podkomisja jak dotąd nie przedstawiła
żadnych ważnych ustaleń,
a kosztowała w 2016 r. podatników
ponad 3,5 mln zł (jej członkowie
zarabiają miesięcznie od
2 do 8 tys. zł.). A przecież odziedziczyła
gotowe, kilkuletnie ustalenia
Zespołu Parlamentarnego.
Są zapowiedzi ministra, że niebawem
podkomisja przedstawi zbiór
dawnych ustaleń plus nowe, nieujawniane
dotąd informacje, ale
biorąc pod uwagę półtoraroczne
milczenie i ciągłe obietnice, powstrzymałbym
apetyty do czasu
poznania wymiernych, a nie propagandowych,
efektów.
Zespół Parlamentarny Antoniego
Macierewicza za rządów
PO miał być przeciwwagą dla
stronniczej prokuratury, powielającej
rosyjskie tezy i ustalenia.
Ale dziś w prokuraturze
rządzi PiS. Po co tak naprawdę
jest ta podkomisja?
Obawiam się, że została ona utworzona
raczej dla efektów wizerunkowo-
propagandowych. Bo jeśli
mnożenie bytów miałoby zwiększać
szanse na wyjaśnienie katastrofy,
to dlaczego PiS storpedował
utworzenie sejmowej komisji
śledczej ds. katastrofy? W komisji
sejmowej trudniej pozorować
działania z uwagi na starcia posłów
z różnych opcji. Wymusza
to zresztą publiczny przekaz TVP
– gdyż taki być powinien, jak w komisji
Rywina. Tworzy się sejmową
komisję ds. wyjaśnienia afery Amber
Gold, a odmawia się utworzenia
sejmowej komisji śledczej ds.
wyjaśnienia największej tragedii
od czasu drugiej wojny światowej,
tragedii 96 Polaków, w tym
nomen omen parlamentarzystów.
Cóż za paradoks? Brak zgody Jarosława
Kaczyńskiego na powołanie
sejmowej komisji śledczej
w sprawie Smoleńska demaskuje
Kaczyńskiego. Dlaczego Jarosław
Kaczyński nie chciał, by publicznie,
tak jak było w aferze Rywina,
„przyciśnięto do muru” dziesiątki,
a nawet setki polskich świadków,
w tym ludzi rządu Tuska, których
sam obwiniał w sprawie katastrofy?
Jeśli nie wierzy w skuteczność
komisji sejmowej, dlaczego
zgodził się na komisję ds. Amber
Gold? Tylko sejmowa komisja śledcza,
której obrady byłyby na żywo
transmitowane, przesłuchując na
oczach milionów Polaków wszystkich
świadków, mogłaby po nitce
do kłębka obnażyć tę mroczną
tajemnicę. Niepowołanie jej tak
naprawdę obnaża prawdziwe intencje
PiS-u.
Nie powołano sejmowej komisji
śledczej, ale jednak obecna
prokuratura podjęła decyzję
o przeprowadzeniu ekshumacji
wszystkich zwłok ofi ar,
poza tymi, które zostały skremowane.
Już są tego pierwsze
efekty – stwierdzono kolejny
przypadek zamiany ciał.
Ekshumacje są potrzebne, bo musimy
wiedzieć, czy we wszystkich
trumnach spoczywają właściwe
zwłoki i wykorzystać wszelkie
możliwości uzyskania informacji
o przyczynach ich śmierci. Jednak
po 7 latach, jak powiedziała
w rozmowie z „Rzeczpospolitą”
Ewa Klonowski, światowej sławy
antropolog sądowy, ekshumacje
te mogą odpowiedzieć wyłącznie
na pytanie, czy ciała ofi ar złożone
zostały we właściwych grobach.
W trumnach znajdują się już niemal
wyłącznie kości, co, w jej
ocenie, uniemożliwia znalezienie
śladów materiałów wybuchowych,
bo w kościach takich śladów
już nie będzie. Jej zdaniem nawet
doświadczony medyk sądowy po
tak długim czasie może nie być
w stanie na podstawie szczątków
określić właściwej przyczyny
śmierci. Obawiam się, że ekshumacje,
które mogą potrwać wiele
miesięcy, może kilka lat, jeśli nie
będą połączone z innymi wymiernymi
działaniami prokuratury,
mogą być wykorzystywane propagandowo
jako dowód aktywności
w wyjaśnianiu prawdy o katastrofi
e. Zastanawia mnie również to,
dlaczego w starannie dobranym
przez prokuratura krajowego
Marka Pasionka 14-osobowym
międzynarodowym zespole biegłych
medyków sądowych, którzy
uczestniczą w badaniach ekshumowanych
szczątków ofi ar, nie ma
ani jednego profesora z Polski, jest
natomiast aż czterech profesorów
z zagranicy, choć mamy w naszym
kraju prawdziwe sławy profesorskie
w tej dziedzinie?
Za czasów rządów PO temat
katastrofy nie schodził z łamów
„Gazety Polskiej” i pozostałych
mediów. Tak naprawdę katastrofa
smoleńska była przewodnim
tematem większości
polskich mediów, zwłaszcza
tych tzw. niepokornych. Czy
ten temat dla mediów już „się
wypalił”?
Nie, w tej sprawie nie ma mowy
o wypaleniu, zbyt ważna to
sprawa. To znamienne, że „niepokorni”
dziś ucichli, nie licząc nagłośnienia
wypowiedzi MON, że
resort liczy na pomoc NATO itp.
Prawdziwe oblicze „partyzanta
prawdy” Tomasza Sakiewicza i innych
„niepokornych”, także w sprawie
Smoleńska, opisałem w mojej
książce Prawicowe dzieci, czyli blef
IV RP. Obywatelskie śledztwo smoleńskie
w sprawie katastrofy zeszło
de facto do podziemia, toczy się już
tylko w blogosferze. Ale i tu zostało
w dużej mierze rozproszone, albowiem
portal Salon24, gdzie odbywały
się ważne dyskusje blogerów
prowadzących własne śledztwa
w sprawie Smoleńska, ograniczył
dostęp do komentarzy. To ucięło
wiele tych dyskusji, ponieważ dla
części blogerów takie potraktowanie
było nie do zaakceptowania,
więc zrezygnowali z pisania na
tym portalu. Dzisiaj jednak to nie
dziennikarze, lecz właśnie blogerzy,
tacy jak FYM (Free Your Mind)
i skupiona wokół niego grupa,
czyli MAREK TOMASZ, STAN35, Albatros
z lotu ptaka, TEODOR49,
NASZ WOJTEK, Rolex, Kisiel, KIZAK
i wielu innych, których nie wymieniłem,
próbują przebić tę skorupę
milczenia wokół katastrofy
w Smoleńsku.
To wszystko, o czym mówimy,
nieuchronnie prowadzi nas do
pytania, o co chodzi z ukrywaniem
wiedzy, pozorowaniem
działań, ciszą medialną wokół
smoleńskiej katastrofy.
Samolot rządowy państwa-
-członka NATO z generalicją
NATO i prezydentem tego państwa
nie znika przecież bez śladu.
Przyczyny jego tragedii są monitorowane
poprzez rozmaite rejestratory
w wielu ośrodkach, także
tych, które są usytuowane w krajach
sojuszniczych. Te przyczyny
są znane służbom wielu krajów,
ale, jak widać, one je ukrywają.
Gdyby chodziło o delegację prezydenta
USA czy Rosji, wówczas
dawno znalibyśmy odpowiedź,
milczenia
– Dziś władzę ma Jarosław Kaczyński,
a nie PO. Jego ludzie uzyskali dostęp do
wszelkiej wiedzy i dokumentacji, także
tej najbardziej tajnej. Jednak specjalnej
ustawy, którą zapowiadał Kaczyński, nie
ma, a zamiast prawdziwego przełomu,
śledztwo zostało de facto utajnione. Jest
jasne, że milczenie i ukrywanie kluczowych
informacji ze śledztwa oznacza po prostu
osłanianie sprawców zaniedbań, czy
wręcz zamachowców, jeżeli oczywiście
był to zamach, bo w śledztwie – co
warto przypomnieć – nie odrzucono tej
hipotezy. To, jak można sądzić, daje czas
tym sprawcom na zatarcie dowodów ich
winy oraz na mataczenie. Czas to przecież
ważny czynnik w każdym śledztwie.
26 rocznica zamachu w Smoleńsku 31 marca – 6 kwietnia 2017 r.
bo jej brak ośmieszałby potęgę
każdego z mocarstw. Śmierć delegacji
prezydenta małego kraju
można przemilczeć w imię tzw.
interesów geopolitycznych. Ale
dlaczego w to przemilczanie wpisują
się działania elity politycznej
PiS-u? Jak wytłumaczą oni Polakom,
że przez półtora roku ukrywają
prawdę, osłaniając własnym
milczeniem cynizm tych, których
obarczają winą?
Jak tę sytuację oceniać w kontekście
ustaleń rosyjskiej komisji
MAK i wniosków zawartych
w amerykańskich raportach
TAWS i FMS?
W ustaleniach dotyczących ostatnich
chwil lotu do Smoleńska, ale
nie tylko, wersje rosyjsko-polska
i amerykańska są sprzeczne, i jest
w nich wiele niejasności, swoistych
„furtek”. W raporcie Millera nie ma
nic na temat systemu ACARS, z kolei
w ustaleniach Amerykanów jest
wymienione, że oprogramowanie
ACARS zainstalowano w Tu-154M
101 w dniu 28 października 2008 r.
Amerykanie nie napisali jednak,
co wynika z tych zapisów, a to jest
przecież najważniejsze, bo tam
jest zawarta prawda, co rzeczywiście
stało się z polskim samolotem.
Szczegóły te mogą być w części
nieodszyfrowanej przez amerykańskiego
producenta, której Polska
prawdopodobnie nie ma. Czy
nie zwróciła się o to, czy też amerykański
producent odmówił jej
wydania, czy je po prostu zniszczono
– tego nie wiemy. Ani Antoni
Macierewicz, ani członkowie
podkomisji MON ze Stanów Zjednoczonych,
mający znakomite
kontakty w sferach lotniczych
USA, ani obecna polska prokuratura
krajowa jak dotąd nie wyjaśnili
tego Polakom.
Kolejna sprzeczność ustaleń rosyjskich
i amerykańskich polega na
tym, że w raporcie amerykańskim
czytamy, iż według zapisów TAWS
nie było komendy załogi o odejściu
na drugi krąg. Tymczasem
według zapisów rozmów z kokpitu,
które znamy z raportu Millera,
nawet dwukrotnie padła taka
komenda. Następna sprzeczność
jest taka, że w wersji amerykańskiej
zapis z czujnika na podwoziu
samolotu „on ground” w raporcie
FMS oznacza, że podwozie dotknęło
podłoża. Natomiast według
raportów MAK i komisji Millera samolot
dachował. Autorzy amerykańskiego
raportu FMS umieścili
w nim zapis nawigacji Tu-154 dopiero
od granic Białorusi. Na to
niedopatrzenie mogłyby rzucić
światło zapisy radarowe lotu,
które są w posiadaniu polskiej
prokuratury, SKW i ABW. Pokazałyby
bowiem, którędy samolot,
począwszy od startu na Okęciu leciał
i gdzie rzeczywiście „zniknął”
z monitorów i nasłuchu. Dopóki
ich nie poznamy, nie wolno lekceważyć
żadnej hipotezy, także inscenizacji
katastrofy w Smoleńsku,
choć może wydawać się to teorią
z gatunku science fi ction. Niestety,
strona internetowa z materiałami
komisji Millera, wraz załącznikami
amerykańskich raportów została
przez rząd PiS-u zlikwidowana,
i to zaraz po przejęciu władzy. Pytana
o to premier Beata Szydło na
konferencji prasowej odpowiedziała:
Ta strona została zamknięta
i będzie zamknięta po prostu. Myślę,
że to jest ta odpowiedź jedyna, którą
mogę w tej chwili udzielić. W raporcie
rosyjskim są też inne szokujące
ustalenia, których dotąd nie wyjaśniono,
np. na stronie 149 raportu
MAK poinformowano: Na miejscu
zdarzenia lotniczego był odnaleziony
certyfi kat zdatności do lotu
samolotu nr 101, którego ważność
wygasła 20 maja 2009 r., a także aktualny
certyfi kat zdatności do lotu
innego statku powietrznego (nr 102),
który w momencie zdarzenia lotniczego
[katastrofy w Smoleńsku
– przyp. L.P.] przechodził kapitalny
remont. Zaświadczenie o zdatności
do lotu jest obowiązkowym
dokumentem, który powinien
znajdować się na pokładzie samolotu.
Czy odnalezienie certyfi katu
samolotu nr 102 oznaczać może, że
nie był on w tym czasie w remoncie
w Samarze, lecz… leżał w Smoleńsku?
A może ktoś certyfi kat sto
dwójki wykradł z Samary i podrzucił
na wrakowisko w Smoleńsku?
Jeśli tak, to po co to zrobił, w jakim
celu? Powyższe sformułowania
w raporcie MAK brzmią jak publiczne
postawienie pytania przez
rosyjską komisję właścicielowi rosyjskich
zakładów remontowych
w Samarze. Pytanie, dlaczego postawiono
je publicznie, a nie wyjaśniono
tego przed publikacją
raportu?
Dlaczego dzisiaj, kiedy
świat zachodni toczy z Rosją
wojnę informacyjną nie tylko
w aspekcie Ukrainy, ale także
Syrii, nie wykorzystuje się wiedzy
na temat katastrofy w Smoleńsku
w tej wojnie?
Mamy nawet sytuację odwrotną,
Smoleńsk, zamiast stać się kartą
przetargową w rozgrywce Zachodu
z Rosją, stał się prawdziwym
tematem tabu. Nie chodzi oczywiście
o wydawanie komunikatów
rządowych wyjaśniających wydarzenia
z 10 kwietnia 2010 r. Mogą na
przykład pojawić się tzw. przecieki
do mediów. Może jest zatem tak,
że w przypadku smoleńskiej katastrofy
prawda jest znacznie bardziej
skomplikowana niż sądzimy?
Dlaczego zachodni świat milczy
w tej sprawie, choć wie z całą pewnością,
co wówczas faktycznie się
stało? Jakie siły na Zachodzie mają
taką moc, aby tak skutecznie wymusić
ponadpaństwową zmowę
milczenia na ten temat?
– Jeżeli mówimy o milczeniu,
które, jak Pan zaznaczył, jest
równoznaczne z ukrywaniem
prawdy, to co w takim razie
stało się w Smoleńsku?
– Co dokładnie stało się w Smoleńsku,
nie wiem. Jednak każdy ze
specjalistów od płatowców, z którymi
rozmawiałem, twierdził, że
nie ma możliwości, aby taki samolot,
lecąc z tak małą prędkością,
na tak małym pułapie, nie pikując
w dół z dużej wysokości, mógł ulec
tak olbrzymiemu rozdrobnieniu
bez ingerencji człowieka. W ocenie
tych osób wielu pasażerów
samolotu powinno przeżyć jego
upadek. Uznając ich racje, stajemy
przed logiką zasadniczego wyboru:
jeśli nie był to wypadek losowy,
to musiał nastąpić wybuch,
a jeżeli nie było wybuchu, to znaczy,
że była to wyrafi nowana inscenizacja
wypadku. To z kolei stawia
pytania o przebieg, fi nał tego lotu,
los ludzi itp. Zajmując się katastrofą
smoleńską od początku,
będąc współautorem około 350
artykułów śledczych na ten temat,
a także książki, nie potrafi ę przesądzić
jednoznacznie, jaki był przebieg
wypadków 10 kwietnia 2010 r.,
jednak wiedza, jaką mam, wskazuje,
że nie był to wypadek losowy.
Jeżeli rozważamy, że mógł
to nie być wypadek losowy,
trzeba zadać zasadnicze pytanie,
kto miałby interes, by dokonać
tak okrutnej eliminacji
ludzi ze szczytu naszego państwa
i to niemal przy odłoniętej
kurtynie?
Rzecz w tym, że ja nie widzę takich
sił, które miałyby interes w tym, by
likwidować prezydenta Kaczyńskiego
czy inne osoby z jego delegacji
i w dodatku zrobić to w tak
okrutny sposób, na oczach całego
świata, podejmując jednocześnie
tak ogromne ryzyko, że
to wszystko wcześniej czy później
wyjdzie na jaw. Lech Kaczyński
nie miał aż takiego wpływu na
światową politykę, by jakieś siły
chciały go z niej wyeliminować
jako największe dla niej zagrożenie.
Wystąpienie antyrosyjskie
Lecha Kaczyńskiego na wiecu
w Tbilisi 12 sierpnia 2008 r. nie mogło
stać się tego powodem. Do
takiej retoryki, jaką zaprezentował
wówczas Kaczyński, światowe
mocarstwa są przyzwyczajone.
Zaś porozumienie z USA w sprawie
rozmieszczenia w Polsce elementów
amerykańskiej tarczy
antyrakietowej, której Rosja była
przeciwna, w sierpniu 2008 r. fi nalnie
podpisał przecież już rząd Donalda
Tuska.
Jeżeli to był zamach i jeżeli
przyjmiemy, że stała za nim Rosja
i Putin, musiał zatem istnieć
dla nich strategiczny polityczny
cel, by wciągnąć w pułapkę
i brutalnie zamordować na
swoim terenie prezydenta RP
i towarzyszącą mu delegację.
Taki zamach, gdyby został udowodniony,
sprzymierzyłby całą
opinię międzynarodową przeciw
Rosji, ale i personalnie przeciw samemu
Putinowi. Jeśli Rosja miałaby
już wtedy w planie aneksję
Krymu, wywołanie tak wrogiego
wokół niej klimatu politycznego
wydaje się politycznie irracjonalnym
celem. A nawet jeśli przyjąć,
że stała za tym Rosja i Putin,
to bomba w polskim samolocie
mogłaby przecież wybuchnąć
wcześniej, np. podczas lotu Kaczyńskiego
do Pragi lub w innym
miejscu, a cel zostałby i tak osiągnięty,
jednak wówczas podejrzenia
zostałyby odsunięte od
Putina. Taki plan można określić
samobójczym, choć w polityce
wszystko jest możliwe. W każdym
razie nie ma w tym logiki, chyba że
zamach ten byłby elementem rozgrywki
pomiędzy GRU i FSB, do jakiej
mogło dojść przed wyborami
prezydenckimi w Rosji. Zamach
na terenie Rosji bez udziału rosyjskich
służb miałby wątpliwe
szanse powodzenia, a jeśliby nawet
do niego doszło, Rosja natychmiast
oddałaby Polsce wrak,
czarne skrzynki i śledztwo, by odsunąć
od siebie jakiekolwiek podejrzenia.
Z kolei udział rosyjskich
służb w zamachu na samolot
z polskim prezydentem musiałby
być „legitymizowany” przez jakiś
ośrodek w Rosji, bo specsłużby
nie działają przecież w zupełnym
oderwaniu od rosyjskiego państwa.
Określone służby w Rosji, co
powszechnie wiadomo, są powiązane
z różnymi ośrodkami władzy,
nie tylko z obozem prezydenckim,
premiera, ale też z posiadającymi
ogromne wpływy oligarchami.
Na pewno zamach mógłby mieć
duży, kto wie czy nie decydujący,
wpływ na wynik wyborów
prezydenckich w Rosji w 2012 r.
Jakie siły mogłyby spowodować
międzynarodowy klincz
i całkowite przemilczenie
prawdy w tej sprawie?
Według mnie określenie faktycznych
sygnatariuszy tego przemilczenia
jest punktem wyjścia tego,
co wydarzyło się 10 kwietnia
2010 r. Działa przecież globalny
nasłuch elektroniczny Echelon,
są satelity wywiadowcze, jest
wreszcie Wikileaks. To świadczy
o tym, jak bardzo silne musiałoby
być przekonanie tych sygnatariuszy,
że są w stanie wymusić
tak szczelną zasłonę milczenia.
Jeśli jakaś zmowa milczenia w tej
sprawie byłaby możliwa, to tylko
sił ponadpaństwowych, które usiłują
wpływać na politykę rządów
i narodów wszelkimi możliwymi
sposobami, wymuszając na nich
określone działania polityczne,
także zbrojne, w kierunku pożądanym
przez te siły. Zamachy
na głowy państw, przewroty rewolucyjne
jak najbardziej mieściłyby
się w tych działaniach.
Przyjmując taką hipotezę, trzeba
mieć świadomość, że jest również
wysoce prawdopodobne
wykorzystanie przez te właśnie
ponadpaństwowe siły ich związków
z ludźmi określonych służb
specjalnych, także w Rosji, oraz
posłużenie się lokalnymi urzędnikami,
również tymi w Polsce,
do przeprowadzenia operacji zamachu
na polskiego prezydenta.
To oczywiście snucie trudnej do
wyobrażenia dla przeciętnego
śmiertelnika „spiskowej teorii”,
i to w sytuacji gdy władze PiS-
-u same zablokowały dostęp
do wiedzy na temat katastrofy
w Smoleńsku.
Rozważając tę hipotezę, musimy
zadać pytanie, jaki cel
chciałyby osiągnąć służby,
przeprowadzając zamach na
polskiego prezydenta, który
leciał do Katynia, aby tam, na
miejscu uczcić pamięć polskich
ofi ar zbrodni katyńskiej, która
na opinię publiczną w Polsce
oddziałuje przecież niezwykle
silnie?
Być może w grę wchodziła kalkulacja,
że zamach taki wywoła nastroje
antyrosyjskie w Polsce, ale
to jakby efekt dodatkowy. Być
może liczono na wywołanie w ten
sposób określonych skutków
międzynarodowych. Wówczas,
jak pamiętamy, miała miejsce polityka
tzw. resetu pomiędzy USA
a Rosją. Prezydent Obama wycofał
się z zamiaru budowy w Polsce
tarczy antyrakietowej. W zamian
Rosja poczyniła ustępstwa, ułatwiając
zaopatrywanie wojsk
USA i NATO w Afganistanie z baz
na terenie republik poradzieckich
oraz odstąpiła od dostawy systemów
antyrakietowych do Iranu,
co dla USA miało ważne znaczenie
w kontekście rozbudowy programu
nuklearnego Iranu. Ten
plan administracji Obamy mógł
się nie podobać z przyczyn zarówno
światopoglądowych, jak
i z powodu nakręcania intratnej
dla tych sił ponadpaństwowych
spirali zbrojeniowej, obliczonej
na zaostrzenie sytuacji na Bliskim
Wschodzie. Zamach na terytorium
Rosji, w oczywisty sposób
dowodzący nie tylko antydemokratycznego
nastawienia, ale
wręcz „zdziczenia”, mógł spowodować
wycofanie się już wówczas
z polityki resetu i zmiany polityczne
w Rosji i USA. Rosja jednak
„zaanektowała” śledztwo, czarne
skrzynki, wrak, od razu przyjęto
wersję wypadku losowego i winy
polskich pilotów, mimo ewidentnych
wskazań, że mogło to być celowe
działanie. Nawet późniejszy
zastanawiający „przeciek” o trotylu
i jego nagłośnienie nie zdołało
zmienić przyjętej przez Putina
narracji wypadkowej. To uniemożliwiło
oficjalne oskarżenie
Rosji o udział w zamachu. Reset
trwał nadal. Skończył się dopiero
wówczas gdy Putin stanął po stronie
prezydenta Syrii Assada i gdy
nie udał się inspirowany przez ww
siły przewrót rewolucyjny na Majdanie,
gdyż Putin zajął Krym.
Fakt, że po tych zdarzeniach
nie wykorzystano argumentu
Smoleńska przeciw Rosji, nie
wyciągnięto na światło dziennie
dowodów winy, wskazuje,
że może istnieć jakieś
„podwójne dno” tajemnicy
smoleńskiej.
Jest to wręcz symptomatyczne.
Wrak i czarne skrzynki polskiego
samolotu, które mogłyby pomóc
w rozwikłaniu zagadki, czy i kto
w Rosji mógł za tym stać, są do
dziś przetrzymywane przez Putina
(pomijam tu inne dowody,
dostępne tylko dla specsłużb, nie
tylko Rosji, czyli zapis nasłuchu,
monitoringu, wiedzę z satelitów
wywiadowczych). Przetrzymywanie
ich siłą rzeczy obciąża Putina
i stawia otwarte pytanie, jaki
naprawdę jest tego powód. Może
jest to „as w talii” przed wyborami
prezydenckimi w Rosji w 2018 r.?
Dopóki tego nie poznamy, dopuszczalne
są różne scenariusze.
Ujawnienie z kolei wiedzy tajnej
specsłużb mogłoby obciążyć
te siły ponadpaństwowe, które
stoją za zmową milczenia. Mamy
więc hipotetyczną sytuację,
w której wszyscy, ukrywający
mroczną prawdę o Smoleńsku
mogli stać się zakładnikami niepisanej
zmowy milczenia, każdy
z innych powodów. Być może
właśnie dlatego dotąd nie poznaliśmy
prawdy o tym, co wydarzyło
się 10 kwietnia 2010 r.
w Smoleńsku